Jeżeli chodzi o częstotliwość wysyłanych do nas informacji, to ta załoga zdecydowanie prowadzi! Dzisiejsza wiadomość z pokładu Barlovento brzmiała:
„Czwartek mija nam pod znakiem atrakcji wszelkiego typu:
Monotonię silnikowej żeglugi w prawie bezwietrznej pogodzie przerwał niemal dokładnie o 04:00 bom, znienacka atakując czoło Janusza. Trudno stwierdzić, co ten podstępny manewr miał na celu, pozostawił jednak wyraźny ślad na czole naszego kolegi… Ślad ten został zdezynfekowany i zaopatrzony – a biały plasterek na pół czoła nie wydaje sie wpływać na Januszowe samopoczucie. Pacjent żyje i pozdrawia rodzinę! 🙂
Jako następny w konkursie na atrakcje dnia o 04:30 postanowił wystartować silnik – ni z tego, ni z owego nagle wszedł na obroty i przestał reagować na ruchy manetką. Nie z nami te numery – cięgło gazu, z powodu wibracji wykręciło sie z uchwytu. Na całe szczęście łatwo je dokręcić. O ile tylko znajdzie sie klucz 10 mm – a w zasadzie dwa takie…
Przymusowo odstawiając silnik odkryliśmy, ze wiatr osiągnął niespotykaną dotąd w tym rejsie prędkość 8-10 węzłów z korzystnego (!!) kierunku ESE, więc postanowiliśmy kontynuować żeglugę na żaglach. Dzięki temu o 06:20 mogło dojść do naprawdę niesamowitego spotkania: za rufą Barlovento pojawiły sie wieloryby. Może nie za wielkie – tak 3-4 metrowe, ale za to nie jeden – nie trzy ani nie pięć – tylko całe stado! Najmarniej 30 sztuk! Najpierw zrównały się z jachtem, wyprzedziły, a potem zaczęły po prostu okrążać jacht. Najwyraźniej uznały niebieski kadłub Barlovento za większego kolegę i postanowiły w jego towarzystwie zjeść śniadanie. Było wyraźnie widać, jak wspólnie polują – a potem bawią się z jachtem, popisując się różnymi sztuczkami. Pływanie na grzbiecie? Stójka na ogonie? Piruet? Ależ proszę, wszystko dosłownie ocierając się o nasz kadłub..! Kiedy już się znudziły zabawą (w końcu Barovento zna tylko jedną sztuczkę – pływanie kilem do dołu), odprowadziły nas spory kawałek i pożegnały dokładnie w porze naszego śniadania. Załoga długo nie mogła wyjść z zadziwienia.
Przy takiej konkurencji pierwsza góra lodowa, którą minęliśmy lewą burtą w odległości około 4 mil wypadła niemal blado – ot, kawał lodu bierze sobie i płynie gdzieś tam. No cóż, lepsze to niż gdyby miał skakać na fali tuż obok naszej burty!
Koło 09:00 do zabawy dołączył kapitan, przypominając wszystkim, że na słabe wiatry przy słonecznej pogodzie (tak, nareszcie wyszło słońce!) najlepiej nadaje się spinaker. Zatem wyciągnięto kolorowy żagielek, postawiono, a on – sklęsł pod własnym ciężarem leciutkiego przecież materiału… Tak więc żagiel zwinięto, sklarowano – i odpalono silnik…
Kiedy wszystkim już sie wydawało, ze limit zdarzeń istotnych na dziś został wyczerpany – o 11:30 siadła mgła. Gęsta jak mleko, wilgotna – niesympatycznie chłodzi i hmm… zdecydowanie utrudnia wypatrywanie pływających lodowych olbrzymów. A przecież widzieliśmy – one gdzieś tu są.! Cóż, od pół godziny Barlovento patrzy na świat również zielonym okiem radaru…
Uff… wobec powyższego strach zgadywać, co kambuz poda nam dziś na obiad!
Pozdrowienia od całej załogi III etapu!
PS: Janusz przekazuje Żonie buziaki z okazji rocznicy ślubu..!!”
Mamy nadzieję, że Janusz czuje się dobrze a Wasz obiad mimo wszystko smakował wyśmienicie! 🙂