Wyprawa wystartowała!!

2 czerwca 2013

 Dziś oficjalnie wystartowała wyprawa SEKSTANT EXPEDITION – ROSYJSKA ARKTYKA 2013!
Dzięki zaangażowaniu Pomorskiego Okręgowego Związku Żeglarskiego zorganizowana w Gdyni uroczystość zyskała wspaniałą oprawę.

Przy akompaniamencie Reprezentacyjnej Orkiestry Dętej Ziemi Puckiej kapitan Maciej Sodkiewicz odebrał z rąk przedstawicieli władz państwowych i samorządowych banderę polską oraz flagi województwa pomorskiego, miasta Gdyni i miasta Tczewa. Odebrał też proporzec Ligi Morskiej i Rzecznej, flagę Pomorskiego Okręgowego Związku Żeglarskiego oraz proporzec Bractwa Kaphornowców.

Po zakończeniu uroczystości jacht Barlovento II wyszedł z Basenu Jachtowego w Gdyni i już niedługo skieruje się w stronę rosyjskiej Arktyki! Trzymajcie za nas kciuki 🙂

Zapraszamy też do oglądania zdjęć z imprezy na naszym profilu na Facebooku.

 

Pierwsza relacja z pokładu Barlovento

10 czerwca 2013

 Po wyjściu z Polski, na sam początek, załoga I etapu wyprawy dostała nieźle w kość. Początkowo północny sztorm przytrzymał s/y Barlovento II przy polskim wybrzeżu. Ostatecznie decyzję o wyjściu w morze kpt. Małgorzata Czarnomska podjęła we wtorek, jednak rozbudowana stroma fala i wciąż silny wiatr hamowały idący cała naprzód jacht, a załodze doskwierała choroba morska. Warunki były tak ciężkie i wyczerpujące, że Kapitan zawinęła po drodze do Helu, aby załoga mogła wyspać się i odpocząć. Po krótkiej regeneracji sił oraz zebraniu kolejnych prognoz pogody jacht wypłynął w morze na zarefowanych żaglach. Pogoda uspokajała się i zaczęło świecić słońce. Załoga zdjęła refy i płynęła spokojnie… dopóki nie dopadł ich rosyjski krążownik… „niemalże otarliśmy się o granicę wód terytorialnych naszych wschodnich braci. „Na zapad, iditie na zapad” i tyle. I weź tu, człowieku, nawiguj dokładnie, jak Rosjanie i tak wiedzą lepiej…” – relacjonuje Gosia.

 Dalej, w kierunku Liepaji żegluga przebiegała dość komfortowo. Jakieś 10 mil przed Liepają drastycznie spadła widzialność. Zamglenie było tak duże, że łotewskie służby nakazały poczekać z wejściem do portu na poprawę widzialności. „Całą noc spędziłam z oczami utkwionymi w zielone koła i plamki radaru (jak cudownie, że jest!)” – pisała Pani Kapitan. Mgła rozrzedzała się i ostatecznie s/y Barlovento stanął w Liepaji około 10.00, a załoga odetchnęła z ulgą. Jacht został sklarowany, załoga wzięła prysznic i zjadła porządny obiad. Została jeszcze jedna ważna rzecz – tankowanie… „Polak potrafi! 6 kanistrów po 25 litrów, wózek z hipermarketu sztuk trzy i czterech dzielnych marynarzy oraz trzy wycieczki na stację benzynową załatwiły temat”.
Dziś w nocy jacht wyszedł z Liepaji i podąża w kierunku Tallina.

 

Barlovento dotarło do Tallina

10 czerwca 2013

 Podobno „w marcu jak w garncu”, ale jak się okazuje czerwiec nie bywa lepszy. Po pełnej utrudnień trasie do Liepaji załoga niezbyt chętnie opuszczała port, jednak tym razem Neptun okazał się być łaskawy. Jeszcze przed wejściem do portu Kapitan Małgorzata Czarnomska napisała: „Do samego Tallina towarzyszyły nam sztil i słonce. W ponad dwudniowej żegludze tylko przez 6 godzin wiało I tyle tez godzin przebyliśmy na żaglach odkrywając ukojenie płynące z błogiej ciszy odpoczywającego silnika. Wraz ze zmiana aury pogodowej zmieniło się tez pokładowe menu – chleb, woda i zupki chińskie cudownie przerodziły się w wyszukane dania i desery. Do Tallina wchodzimy w dobrych humorach.”

Dziś w nocy s/y Barlovento II zacumował w marinie Vanasadama w centrum Tallina. W stolicy Estonii na załogę czeka Ambasador RP, członkowie Klubu Pro Polonia powstałego przy Ambasadzie RP w Tallinie oraz przedstawiciele Estonskiego Centrum Szkolenia Żeglarskiego STA

 

Wizyta w stolicy Estonii

11 czerwca 2013

 W Tallinie ekipa Sekstant Expedition została przyjęta bardzo ciepło i serdecznie. Gospodarzem i dobrym duchem naszej wizyty była mieszkająca na stałe w Tallinie Agata Depka, której należą się w tym miejscu ogromne podziękowania!

Zaproszona na poranna kawę Agata, do mariny Vanasadama dotarła o 09.00 rano. Do kawki było też pełne śniadanie, przy którym mogła poznać naszą załogę i zwiedzić jacht :)Punktualnie o 10.00 załoga została przywitana przez przedstawicieli Wydziału Polityczno-Ekonomicznego Ambasady RP: I sekretarza, Pana Michała Świerzowskiego oraz Panią Oksanę Kustovą. W imieniu Ambasadora RP w Estonii Pana Grzegorza Poznańskiego, Pan Michał Świerzowski zaprosił wszystkich do zwiedzenia miasta w towarzystwie polskiej przewodniczki.

 Po wizycie przedstawicieli Ambasady pojawili się kolejni goście – zaprzyjaźnieni entuzjaści żeglarstwa w Estonii Allar Allas i Kristjan Knight, reporterzy największego estońskiego dziennika Postimees i kamerzysta portalu internetowego uutised.err.ee. Załoga pokazywała jacht, opowiadała o wyprawie i udzielała wywiadów estońskim mediom.Przybył także Margus Zahharov, przedstawiciel Estońskiego Centrum Szkolenia Żeglarskiego STA i jednocześnie kapitan jachtu szkoleniowego s/y St. Iv, który prywatnie jest znajomym dowodzącej naszym jachtem kapitan Małgorzaty Czarnomskiej.

 Po intensywnej części oficjalnej przyszedł czas na przyjemności. Dzięki uprzejmości Ambasadora RP w Tallinie nasza załoga mogła zwiedzić miasto w towarzystwie polskiej przewodniczki, Pani Doroty Kaczmarczyk. Zwiedziliśmy najciekawsze zakątki starego miasta, nie bez przyczyny wpisanego na listę dziedzictwa UNESCO. Ukoronowaniem wizyty na starym mieście były specjały kuchni estońskiej i obiad w restauracji Kuldse Notsu.

„Po południu załoga uzupełnia zapasy prowiantu, paliwa i wody pitnej. O 19.00 całą ekipą pojawiliśmy się w wyjątkowej średniowiecznej restauracji Olde Hansa w centrum starego miasta, zaraz przy Ambasadzie RP. Agata doradzała lokalne specjały -m.in. suszone mięso łosia, piwo korzenne i miodowe, zupę z borowików, chleb ziołowy z orzechami, chleb z bekonem i inne pyszności. W wesołej atmosferze i przy morskich opowieściach wieczór minął jak z bicza trzasnął…”

 Jacht Barlovento II wyszedł w morze we wtorek, punktualnie o godzinie 09.00. Pożegnali go estońscy żeglarze na pokładzie s/y St. Iv, jednostki szkoleniowej STA pod dowództwem kpt. Margusa Zahharova. Specjalnie na tą uroczystość na s/y St. Iv podniesiono proporce wszytkich regat z ostatnich 10 lat, w których jacht brał udział.

 

 

60°05,6’N 028°03,2’E

12 czerwca 2013

Dziś o godzinie 0600 UTC (09.00 czasu lokalnego) Barlovento II znajdował się na pozycji 60°05,6’N 028°03,2’E. Po wyjściu z Tallina jacht dostał wiatr od rufy i żwawo pożeglował w kierunku Petersburga. – „Mkniemy jak dzikie rosomaki i prawdopodobnie na wieczór będziemy już na miejscu!” – napisała Pani Kapitan.

 

Barlovento zacumowało w Petersburgu

13 czerwca 2013

 Załoga jachtu obłożyła cumy w petersburskiej marinie w środę o 1900 UTC (23.00 czasu lokalnego).
Czekamy na pierwsze relacje z Rosji 🙂

 

 

 

 

Parada Żagli na Newie

16 czerwca 2013

 W piątek 14 czerwca jacht Barlovento II wziął udział w Paradzie Żagli, która rozpoczęła regaty „Adventure Race 80 dg” stanowiące jeden z etapów trasy wyprawy Sekstant Expedition – Rosyjska Arktyka 2013.

Flotylla 23 jachtów reprezentujących 7 krajów świata wyszła z mariny Krestovskij o 11.30 czasu lokalnego (0730 UTC) i przez wody Zatoki Fińskiej udała się w górę Wielkiej Newy.- „Powoli zaczynamy rozumieć rosyjskie „maniana” 🙂 Nikt nic nie wie, o planowaniu nie ma mowy, trzeba się po prostu wyluzować..” – napisała Pani Kapitan – „szyk parady został zaburzony już w pierwszych minutach. Wiało dużo, w mieście szkwały dochodziły do 25 węzłów. Gdy na odprawie kapitanów dostaliśmy prikaz utrzymywania prędkości 3 węzłów i hasło „jakby co, wrzucicie wsteczny” najpierw zapadła cisza, a potem ktoś skomentował „under sails…3 knots… it’s very, very strange”… Ostatecznie postawiliśmy po skrawku żagla i wszystko wyszło OK”.

 Około 14.00 jachty dotarły do mostu Zwiastowania, gdzie wykonały kilka pokazowych kółek, a następnie udały się do przystani, gdzie szykowała się już impreza dla załóg.„Czuć, że między załogami jachtów nawiązują się kontakty, zaczyna się dostrzegać atmosferę wspólnej podróży. Jedyny problem to fakt, że dzień kończy się o północy, a zaczyna dwie godziny później. Nie da się ocenić, która jest godzina i wobec tego na spanie pozostaje niewiele czasu…”Impreza dla załóg była rewelacyjna. Miała wspaniały catering i dobrą muzykę, a załoga Barlovento II spontanicznie rozkręciła zabawę.. Małgosia, wyraźnie ubawiona, napisała do nas – „Właśnie wróciłam z party – Barlovento bez wątpienia rozkręcił imprezę!!! Serio, ta załoga tak się roztańczyła, że skumplowaliśmy się przez to z wieloooma ludzmi 😉 😉 :)” . Podobno duże zainteresowanie wzbudził „wąż” popularny na polskich weselach 🙂

 

W górę Newy

19 czerwca 2013

 Po uroczystym rozpoczęciu międzynarodowych regat „Adventure Race 80 dg” będących częścią naszej wyprawy, w nocy z niedzieli na poniedziałek załoga 2 etapu wyprawy wyruszyła w górę Newy. Każdy z jachtów dostał na pokład rosyjskiego pilota, który towarzyszył załodze w czasie przejścia przez Petersburg.

Mosty na Newie otwierają się tylko tylko w godzinach do 00.30 do 02.00. Otwierają się na krótko w odpowiedniej kolejności. Tak, aby jak najmniej utrudniać życie mieszkańcom miasta i jednocześnie przepuścić cały ruch płynący z Bałtyku przez wielkie rosyjskie jeziora i dalej przez Wołgę do Moskwy i z powrotem.

 „Pod mostami prąd rzeki stawał się silniejszy i konieczne było bardzo uważne manewrowanie jachtem. Jednocześnie mijaliśmy pięknie podświetlone pałace, a także słynną Aurorę” – relacjonowała Małgorzata. Nad ranem pilot opuścił pokład jachtu i Barlovento II mógł dalej żeglować samodzielnie. – Przez cały dzień zmagaliśmy się z prądem rzeki, który w kulminacyjnych momentach dochodził nawet do 5 węzłów..

Krótko po tym, kiedy jacht zostawił za sobą światła metropolii i wpłynął na wody wewnętrzne bezkresnej i dzikiej Rosji, zaczęły się pierwsze problemy. W pobliży wyjścia na Ładogę posłuszeństwa odmówił alternator i jacht został pozbawiony możliwości ładowania akumulatorów z silnika. Załoga ma na pokładzie agregat prądotwórczy firmy Pezal, jednak nie można polegać na jednym tylko źródle prądu przez całą dalszą drogę w Arktykę.

 Udało się bezpiecznie zacumować w miasteczku Schlisselburg w pobliżu Twierdzy Oreszek. Następnie z nieodległego wciąż Petersburga ściągnięto mechanika, który zabrał alternator do naprawy.Już wydawało się, że załoga może spokojnie wykorzystać czas postoju w Schlisselburgu na zwiedzanie twierdzy, kiedy pojawiło się kolejne nieszczęście.

Tym razem odmówiło posłuszeństwa zdrowie Pani Kapitan. Małgorzata dostała wewnętrznego krwotoku jelit, który sygnalizuje nawrót dawno zaleczonej choroby.

 Natychmiast zażyła odpowiednie leki i czekamy na reakcję jej organizmu. Nie wiemy niestety, czy stan zdrowia Pani Kapitan pozwoli na dalsze prowadzenie jachtu. Załoga czeka więc już nie tylko na naprawę alternatora, ale także – a może przede wszystkim – na poprawę zdrowia Pani Kapitan. Trzymajcie kciuki za jedno i drugie!

 

 

Twierdza Oreszek

20 czerwca 2013

 Dzień oczekiwania był trudny zarówno dla załogi jachtu jak i dla ekipy koordynującej wyprawę z Polski. Nieustannie nurtowały nas dwa pytania: czy leki Gosi zadziałają i jej stan zacznie się poprawiać? I po drugie – czy uda się naprawić alternator??

W oczekiwaniu na mechanika załoga Barlovento II jako jedyna z całej floty tegorocznych regat „Adventure Race 80 dg” miała okazję zwiedzić Twierdzę Oreszek.

 

 „Niewielka motorówka z rykiem potężnego silnika przewiozła nas poprzez nurt Newy połączony z falą dochodzącą z Ładogi – największego jeziora Europy – w miejsce, gdzie znajduje się maleńka wyspa, wypełniona w całości masywną bryłą twierdzy.” – napisała załoga.Ten historyczny kompleks nie bez przyczyny od 1990 roku znajduje się na liście światowego dziedzictwa UNESCO.Nazwa twierdzy zmieniała się w jej historii kilkakrotnie: pierwotnie Oreszek, potem Nöteborg, Sleutelburcht, Petrokrepkost a obecne Schlisselburg.

 

 Naturalnie obronne położenie tego miejsca wykorzystywane było od czasów średniowiecznych. Twierdzę w obecnym kształcie nakazał zbudować car Piotr I tuż po odbiciu ówczesnego Nöteborga z rąk wojsk szwedzkich podczas wojny północnej w 1702 roku.- „Ma przysadziste bastiony, grube, mocne mury i doskonałe obronne położenie w nurcie Newy.” – opowiada Małgosia.

Kiedy kolejni carowie umacniali swoja pozycją w tym regionie, Schlisselburg zyskiwał na znaczeniu. Z czasem twierdza zmieniała swoje przeznaczenie. Przestała być jedynie kluczowym punktem obrony granic – a stała się również potężnym więzieniem. Mająca silną obsadę wojskową, położona dość blisko, a jednak wystarczająco daleko od Petersburga, była doskonałym miejscem odosobnienia więźniów politycznych.

 Trafiali tu dysydenci wszelkiej maści: rosyjscy dekabryści i narodowcy, komuniści, demokraci, liberałowie… i wszyscy, którym było nie po drodze z carską władzą. Trafiło tu również wielu Polaków. Najbardziej znanym polskim więźniem był Ludwik Waryński, który zmarł w Twierdzy w 1889 roku.

W czasie II wojny światowej Schlisselburg ponownie odegrał ważną rolę militarną. Po ciężkich walkach jesienią 1941 roku sąsiadujące z Twierdzą miasto dostało się w ręce niemieckie, co umożliwiło blokadę Leningradu. Pod niemieckim ostrzałem artyleryjskim Twierdzę bardzo zniszczono, ale nawet wówczas nie została ona zdobyta i stanowiła kluczowy punkt obrony podczas trwającego latami oblężenia obecnego Petersburga.

 „Spacerując po terenie twierdzy (i oganiając się od natrętnych komarów) z trudem składamy w jedno fragmenty złożonej historii tego miejsca: tu rozstrzeliwano carskich więźniów, w ruinach zniszczonej cerkwi stoi pomnik obrońców Leningradu, tam na ścianie tablice sławiące więzionych tu komunistów, którzy potem stali się bohaterami sowieckiej rewolucji – a miedzy tym wszystkim ruiny średniowiecznych fortyfikacji, o których nie wiadomo nawet, czy one szwedzkie czy ruskie?” – napisała Małgosia.Jak na dłoni widać, że w Rosji żadne rozmowy o historii nie mogą być proste.

Wizyta w Twierdzy pozwoliła załodze zabić trochę czasu. Rosyjski mechanik bezskutecznie próbuje naprawić alternator. Stan zdrowia Pani Kapitan nie ulega poprawie..

 

Koniewiec, wyspa niezwykła

21 czerwca 2013

 Jeszcze w środę nasz rosyjski przyjaciel, Danił Gawriłow, kapitan jachtu Piotr I i szef stowarzyszenia RusArc, zawrócił z trasy po naszą załogę czekającą w Schlisselburgu. Wziął Barlovento II na hol i pomógł ekipie dołączyć z powrotem do pozostałych jachtów z flotylli, które cumowały już w pobliżu pięknego monastyru na wyspie Koniewiec na jeziorze Ładoga.

W między czasie okazało się, że przyczyną braku ładowania baterii akumulatorów było nie tylko zwarcie uzwojenia w alternatorze… spalił sie także regulator napięcia. Przedmiot mały, zupełnie niepozorny, niby prosta rzecz.. tylko gdzie to kupić będąc na środku największego jeziora Europy?!Poproszeni o pomoc w naprawie regulatora Rosjanie rozłożyli bezradnie ręce mówiąc – „u nas takich modeli się już nie produkuje…”, a ponieważ w pobliżu nie ma zbyt dużo sklepów z alternatorami i regulatorami napięcia pozostaje nam tylko sprowadzić go z Polski.

 Z pomocą Daniła jacht Barlovento II dotarł w końcu do niewielkiej wyspy klasztornej, gdzie stanął na kotwicy. Podczas krótkiego postoju chcąc zobaczyć słynny Monastyr Narodzenia Matki Bożej załoga zwodowała wieziony na jachcie ponon Nord Boat wyposażony w sześciokonny silnik zaburtowy Yamaha i przedostała się na wyspę.

„Ta porośnięta sosnowym lasem wyspa to jedno z najważniejszych 'świętych miejsc’ rosyjskiego prawosławia i ważny cel na pielgrzymich szlakach. Wyspa jest pod całkowitym zarządem przeora tutejszego monastyru. Na całym terenie obowiązują iście klasztorne zasady: należy zachowywać się dostojnie, nie ma mowy o kąpielach czy grillowaniu, a kobiety powinny mieć nakryte głowy i nosić długie spódnice. Sam monastyr jest niewielki i cichy. W czasach sowieckich przepędzono stąd mnichów, a cerkiew niszczała.

 W budynkach gospodarczych zorganizowano sierociniec i kolonie dla dzieci inwalidów wojennych. Po rozpadzie ZSRR mnisi wrócili do dawnego klasztoru i dziś powoli go odbudowują. Cerkiew znów pachnie woskiem płonących przed ikonami świec. Na wyspę wróciła wzniosła zaduma, choć poza ścisłym obrębem klasztoru toczy się zwykłe gospodarskie życie. Pasą się kozy a piła mechaniczna w rękach mnicha zagłusza śpiewające w lesie ptaki..”

„Wieczorem podnieśliśmy kotwicę i razem z flotyllą popłynęliśmy dalej. Koło północy stanęliśmy na wyspie Walaam, gdzie znajduje się XV-wieczny klasztor.” – napisała Małgosia.Na razie akumulatory ładowane będą z innych jachtów, dopóki nie uda się usunąć awarii. Zdrowie Małgosi nie wygląda najlepiej. Prawdopodobnie czeka ja operacja w Polsce, a nas jak najszybsza zmiana kapitana.

 

Monastyr Walaam, serce Karelii

22 czerwca 2013

 Wałaam to największa z ciasno sąsiadujących ze sobą wysp niewielkiego archipelagu na samej północy Ładogi. Znajdujący się tutaj klasztor uchodzi za jedną z kolebek rosyjskiego prawosławia a pierwsze wzmianki o mniszej pustelni na Wałaamie sięgają X wieku.Wspierany szczodrze przez carów oraz moskiewski patriarchat, stał się on na przestrzeni wieków najpotężniejszym i najbogatszym monastyrem Rosji, a jego status porównać można do polskiej Jasnej Góry.

Klasztorne państwo w państwie kwitło tu aż do burzliwych czasów XX wieku. Po wybuchu rewolucji październikowej Wyspy Wałaamskie zostały włączone w granice niepodległej Finlandii stając się największym prawosławnym monastyrem tego kraju. Niewiele później w wyniku wojny zimowej, Finlandia utraciła rejon Karelii na rzecz ZSRR.

 W obawie przed sowieckimi prześladowaniami mnisi uciekli z monastyru Wałaam . Zdołali wywieźć ze sobą wszystkie klasztorne skarby i cudowne ikony. Zabrali nawet dzwon. Schronienie znaleźli w fińskim Heinävesi, gdzie założyli Nowy Wałaam – monastyr, który do dziś pielęgnuje dawne tradycje. Karelski „stary Wałaam” popadał zaś w ruinę pod sowiecką władzą.

W latach ’90tych na wyspę znów przypłynęli mnisi. – „Starym zabudowaniom monastyru powoli przywracana jest dawna świetność. Już na pierwszy rzut oka widać, że w odbudowę Wałaamu zainwestowano znaczne środki. Na każdym kroku widać świeże tynki i nowe, nie pokryte jeszcze patyną złocenia.” – pisze załoga, która w czwartek zwiedzała monastyr- „Życie klasztorne odradza się tutaj, ale tylko tradycyjne wałaamskie pieśni liturgiczne brzmią tak samo jak przed wiekami.”

 O 15.00 czasu lokalnego (1100 UTC) w czwartek, Barlovento II odbił od brzegów wyspy i popłynął w kierunku ujścia rzeki Svir.- „Zero wiatru. Silnik” – napisała Pani Kapitan. W nocy podała pozycję jachtu 60°37’N 032°39’E – już całkiem niedaleko 🙂

„Rano weszliśmy w Svir. Spokojna, leniwa i szeroka rzeka cieszy oko – przypomina trochę polski Bug. Planowo mieliśmy przejść pod mostem o 1430, ale niestety z niewiadomych przyczyn trzeba czekać do 2300 na kotwicy.” – pisze Małgosia. W oczekiwaniu na otwarcie mostu Barlovento II kotwiczy burta w burtę z polskim jachtem Lady Dana 44 płynącym również we flotylli „Adventure Race 80 dg” i ładuje swoje akumulatory. – „Lady Dana znów wyciąga pomocną dłoń. W ogóle mnóstwo pomocy od Lady Dana w każdym aspekcie!”Tymczasem w Polsce kupiliśmy już nowy regulator napięcia i zastanawialiśmy się w jaki sposób najszybciej dostarczyć go na jacht płynący przez Karelię. I tu mieliśmy nie lada szczęście. Okazało się, że dziś lub jutro do swojej załogi płynącej w tej samej międzynarodowej flotylli dołączać będzie Marta Sziłajtis, która zgodziła się zabrać z Polski ten niewielki, ale cenny dla nas przedmiot 🙂

 „Mam nadzieję, że uda się naprawić ładowanie – na razie mamy komfortową sytuację płynięcia we flotylli, ale kolejne etapy, kiedy jacht będzie musiał radzić sobie sam, to już zupełnie inna kwestia. Oby diagnoza felernego regulatora była trafna!” – napisała Małgosia.Jej stan zdrowia niestety się nie polepsza i będzie musiała jednak wrócić do Polski. Najbliższe lotnisko znajduje się w położonym nad jeziorem Onega Petrozavodsku.. to jeszcze prawie 200 mil..

 

Mosty na Swirze

24 czerwca 2013

 Pierwszy most na rzece Svir znajduję się w miejscowości Łodejnoje Pole założonej w 1702 roku z polecenia cara Piotra I, który w tym miejscu rozpoczął budowę Rosyjskiej Floty Bałtyckiej.

Załogi płynących we flotylli jachtów bardzo starały się zdążyć na planowane w piątek o 14.30 lokalnego czasu (1030 UTC) otwarcie mostu. – „Milę przed mostem dostaliśmy tylko lakoniczną informację: „most otwierają o 23.00, wiec kotwiczymy”. Eee… Ale dlaczego? „Bo jest za ciepło” padła ….Hmm.. 😐 Potem okazało się, że gdy temperatura przekracza 30°C most nie może zostać otwarty ze względu na właściwości wytrzymałościowe materiałów. Więc most będzie otwarty wtedy, kiedy będzie otwarty.. w Rosji wszystko polega na czekaniu.. :)” – relacjonowała Małgosia.

 Niestety w miejscowości Łodejnoje Pole nie ma przystani, więc przed mostem jachty na kilka ładnych godzin stanęły na kotwicy. Załoga Barlovento II wykąpała się w rzece oraz zrzuciła na wodę czerwone kajaki, które dostaliśmy od firmy Aquarius – „Pływanie po rzece kajakiem jest znacznie łatwiejsze niż jachtem morskim! :)” – śmiała się Pani Kapitan.

Ze zdrowiem Małgosi nie jest najlepiej. Jest bardzo osłabiona i powrót do Polski staje się coraz bardziej palącą sprawą. W prowadzeniu jachtu pomaga jej oczywiście cała załoga, ale teraz towarzyszyć jej będzie także Paweł Ołdziej, jeden z członków załogi Lady Dana 44. Paweł bardzo pomaga Małgosi, a po jej wyjeździe z Petrozavodska poprowadzi on Barlovento II do Archangielska, na metę 2 etapu.

 Most zaczął się otwierać dopiero o 23.50 czasu lokalnego (1950 UTC). Potem konieczne było jeszcze przeprawienie się przez masywną śluzę w Svirstroj, pokrytą socrealistycznymi płaskorzeźbami, oraz przejście pod mostem w Podporożu. Tam niestety załoga również musiała odczekać swoje.. – „Łącznie opóźnienie związane z przeprawami wyniosło ponad 10 godzin, a my musimy być w poniedziałek w Petrozavodsku, żebym mogła zdążyć na samolot.. Będziemy się bardzo spieszyć!” – pisała Małgosia, dla której brak możliwości powrotu do Polski byłby katastrofą.

 Za Podporożem na Svirze nie ma już mostów. Kolejny przejazd przez rzekę możliwy jest prawie 100 kilometrów dalej, gdzie w miejscowości Vozniesienie funkcjonuje przeprawa promowa. Sama osada powstała dopiero w XIX wieku kiedy otwarto łączący Wołgę z Newą Maryjski System Kanałowy i wejście na rzekę Svir nabrało strategicznego znaczenia. – „W miasteczku nie ma zbyt wiele. Jest lokalna tancbuda i sklep spożywczy, gdzie ciągle używa się drewnianych liczydeł. Spacerując wgłąb Vozniesienia spotkać można różne okruchy dawnej radzieckiej rzeczywistości. Między bujnymi krzakami stoi sobie zaniedbane popiersie Lenina ustawione na stosie jego dzieł…”

 Na jacht dotarła w końcu nadana z Polski paczuszka zawierająca nowy regulator napięcia, a więc istnieje szansa że już niedługo na jacht wróci ładowanie 🙂 W niedzielę o 12.00 (0800 UTC) załoga Barlovento II oddała cumy, podniosła żagle i wypłynęła z Vozniesienia w kierunku Biesov Nos.

 

 

 

Tajemnicze Biesov Nos

25 czerwca 2013

Dzięki dobrej pogodzie następny odcinek trasy udało się szybko pokonać na żaglach i w poniedziałkowe południe Barlovento II stał już po drugiej stronie Onegi, przy cyplu Biesov Nos. W przeciwieństwie do piaszczystego wybrzeża Ładogi, północno-zachodnie brzegi drugiego z wielkich rosyjskich jezior są skaliste i silnie urzeźbione.

 W roku 1848 Constantin von Grewingk, estoński geolog i konserwator zbiorów mineralogicznych Carskiej Akademii Nauk w Sankt Petersburgu przyjechał do Guberni Ołonieckiej w celach badawczych. I oto w jednej z wsi nad Onegą usłyszał on historię o „diabelskich znakach” na przylądku Biesov Nos. Odkrył wówczas wyrzeźbione płytkimi rytami naskalne rysunki przedstawiające ptaki, ryby, sceny myśliwskie a także różne znaki być może odnoszące się do solarnej i lunarnej symboliki.

 

 Nie wiadomo kto wyrzeźbił „diabelskie znaki” w granitowych skałach. Dziś po rozpoznaniu archeologicznym wiadomo tylko, że analogiczne petroglify występują także na skalistych wyspach Onegi, a także na południowych brzegach i niektórych wyspach Morza Białego. Te swoiste dzieła sztuki łączone są z neolitycznym osadnictwem Karelii i datowane w szerokich ramach na 4000-2000 lat przed naszą erą.

„Morskie i leśne zwierzęta, ptaki wodne, postacie ludzkie, łodzie, łuki, strzały, harpuny.. schowane w ustronnych miejscach, znajdują się bardzo blisko wody. Tak blisko, że może się wydawać, iż wszystkie te tajemnicze istoty właśnie wyszły z głębi jeziora. Niektóre obrazy ukryte są także pod wodą..”

 Na wybrzeżach Onegi odkryto do dziś ponad osiemset naskalnych figur i symboli, a na wybrzeżach Morza Białego ponad 2 tysiące. Tajemnicze petroglify z Biesov Nos prawdopodobnie odzwierciedlają religijne i mitologiczne koncepcje pierwotnych mieszkańców Karelii, którzy w ten sposób porządkowali i definiowali świat wokół siebie.

„Miejsce pełne magii, ale niestety musimy lecieć dalej. Podwieszamy ponton, wyruszamy z „diabelskiego cypla” i kierujemy się do Petrozavodska. Jutro rano mam samolot.” – napisała Małgosia kończąc wizytę w Biesov Nos.Barlovento II zacumował w przystani jakieś 7 km od miasta. We wtorek rano załoga odstawiła Małgosię na samolot. Pożegnali się serdecznie, życząc Pani Kapitan jak najszybszego powrotu do zdrowia i ekipa wróciła na jacht. Najważniejszą rzeczą jaką trzeba było teraz wykonać, to wymiana feralnego regulatora…- „Trochę z tym było zachodu, ale ostatecznie udało się! Jest! I działa!” – cieszyła się załoga – „Komfort żeglugi znacznie się teraz zwiększy ;)” W słoneczne popołudnie jacht, już pod dowództwem Pawła, wypłynął w kierunku wyspy Kiży, gdzie znajduje się wpisany na listę UNESCO kompleks cerkiewny.

 

Drewniane skarby Kiży

27 czerwca 2013

 We wtorek wieczorem załoga Barlovento II dotarła do Kiży, najważniejszej wyspy karelskiego Zaonieża, położonej w malowniczej grupie wysp zwanych Kiżskimi Szkierami. Zaonieże to historyczna kraina, której kultura od średniowiecza stanowiła unikatową mieszankę elementów słowiańskich i ugrofińskich z silnym wpływem tradycji ruskiego Nowogrodu. Nazwa wyspy pochodzi z języka Karelów, w którym słowo „kiża” znaczyło tyle co „zabawa” lub „taniec”.W ciągu dnia ekipa zwiedziła znajdujący się na wyspie skansen, wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO, w którym skupiono między innymi najpiękniejsze zabytki drewnianej architektury sakralnej w stylu staroruskim, którego korzenie sięgają Rusi Kijowskiej.

 Skansen zaczęto tworzyć tuż po zakończeniu II wojny światowej. Obecnie całość chronionego obszaru zajmuje około 10 tys. hektarów powierzchni i obejmuje 87 zabytków tradycyjnej, drewnianej architektury ludowej datowanej na XIV – XX w.Największą atrakcją jest kompleks świątyń z XVIII–XIX w, składający się ze zwieńczonej przepiękną piramidą 22 kopuł cerkwi Przemienienia Pańskiego, cerkwi Opieki Matki Boskiej o 9 kopułach, namiotowej dzwonnicy z XIX wieku i ogrodzenia z bierwion.

 Wzniesiona w 1714 roku Cerkiew Przemienienia Pańskiego jest najsłynniejszą budowlą w skansenie i stanowi symbol zarówno wyspy Kiży, jak i całej Karelii. Wewnątrz cerkwi podziwiać można rzeźbiony ikonostas z 1770 r. złożony ze 104 ikon.

„Jest naprawdę piękna! Z wyjątkiem osikowych łusek pokrywających kopuły, cała ta 37 metrowej wysokości konstrukcja (wzniesiona z 2,5 tysiąca drewnianych bali) wykonana została bez użycia gwoździ! To niesamowite.. – napisała załoga – „W przyszłym roku cerkiew obchodzi 300 lecie swojego istnienia i powoli dobiegają końca prowadzone od lat prace konserwatorskie, w trakcie których wymieniono około 20% oryginalnych drewnianych elementów budynku. Mówi się, że Cerkiew Przemienienia Pańskiego to „łabędzi śpiew” rosyjskiej szkoły architektury drewnianej, która w początkach XVIII wieku osiągnęła najwyższy poziom rozwoju w całej swej historii.”

Cerkiew Przemienienia została zbudowana jako „chłodna” świątynia na lato. Pół wieku później obok niej wzniesiono ogrzewaną w zimie, tzw.”ciepłą” komórkową cerkiew Opieki Matki Boskiej, zwieńczoną dziewięcioma kopułami podobnymi do tych, zdobiących cerkiew Przemienienia. Ikonostas tej cerkwi, zniszczony w XIX wieku, odtworzono po II wojnie światowej umieszczając w nim 44 ikony z XVII – XIX w sprowadzone z różnych miejsc Zaonieża.

 Poza głównym kompleksem na wyspie zobaczyć można przywiezioną z Monastyru Muromskiego na wschodnim brzegu jeziora Onega Cerkiew Wskrzeszenia Łazarza, a także zespół budynków świeckich z XIX i początku XX wieku.Po obejrzeniu skansenu flotylla „AR80” urządziła paradę żagli na tle zabytkowych cerkwi. Oczywiście nie obyło się bez kłopotów technicznych 😉 tym razem na szczęście drobnych. – „Mieliśmy problem z rolerem genui, dlatego na większości zdjęć zamiast niej stoi kliwer. Później był czas na kąpiel w zatoczce i popływanie pontonem Nord Boat 🙂 Załoga umyta, jacht przewietrzony.” – napisał Szymon  „W dalszej drodze chłopaki wciągnęli mnie na maszt, żeby zdiagnozować problem z genuą, a przy okazji zrobiłem zdjęcia jachtu z góry i zapierającego dech widoku na naszą flotyllę..” Wieczorem jacht stanął w miejscowości Tołwuja, jakieś 20 mil od Powińca i wejścia na Kanał Bałtycko-Białomorski..

Jutro o 7 rano ruszamy w stronę kanału. Pozdrowienia od całej załogi!” – napisał Paweł, który doskonale radzi sobie zastępując Małgosię.

 

Ósme Wrota

28 czerwca 2013

Dziś w nocy jacht Barlovento II minął porośnięty lasem skalisty płaskowyż, stanowiący najwyżej położoną część Kanału Bałtycko-Białomorskiego – skalny grzbiet rozdzielający Zlewnię Bałtyku od Zlewni Morza Białego.Załoga zakotwiczyła przed najkosztowniejszym urządzeniem całego Kanału: dwukomorową śluzą nr 8. Za nią rozpościera się już piękne jezioro Matko.

„Jezioro bajkowe – mnóstwo wysepek porośniętych brzozami. Wieje jednak wiatr i kapitan wyznaczył wachty kotwiczne. W śluzowaniu powoli dochodzimy do wprawy, pod koniec kanału będzie już perfekcja. – napisał Szymon – „Mamy wyruszyć o 5 rano..”

Do zamykającego Kanał Biełomorska pozostało jeszcze 195 km i 12 śluz. Północny stok Kanału biegnie wzdłuż połączonych ze sobą długich jezior, wyprostowanych koryt rzecznych i sztucznych kanałów. Różnica w poziomie wody na tym odcinku wynosi 103 m.

 

 

 

Przez Biełomorkanał

30 czerwca 2013

W sobotę o 15.00 załoga 2 etapu Sekstant Expedition przeszła przez 18 śluzę.- „Zacumowaliśmy przy betonowej kei na przedmieściach Białomorska, by załatwić wszystkie formalności związane z pokonaniem Kanału” – napisał Szymon – „Nasz kapitan ma dzisiaj imieniny. Z tej okazji przejął kambuz na czas obiadu i podał pyszne klopsiki z dzika!”„Pogoda nam się zmieniła. Nareszcie trochę chmur i chłodu. Pojawił się też wiatr. Na jutro podobno zapowiadają 20 węzłów z południa. W końcu sobie pożeglujemy! W Białomorsku zostajemy do jutra. O 10 rano ruszamy w stronę Sołowek”.

Ale po drodze jeszcze ostatnia śluza Kanału Bałtycko-Białomorskiego – drogi wodnej o długiej i bardzo trudnej historii…

Pomiędzy północnym brzegami jeziora Onega a południowym wybrzeżem Morza Białego rozciąga się obszar porośnięty dziką tajgą, usiany setkami malowniczych jezior, strumyków i rozległych torfowisk. Przez karelskie bagna do brzegów Morza Białego już w XVI wieku przeprawiali się pielgrzymi w drodze do potężnego monastyru na Sołowkach. W geograficznym opisie Rosji wykonanym w drugiej połowie XVI wieku z rozkazu cara Iwana Groźnego, dwukrotnie potem aktualizowanym, Ścieżka Biełomorska opisana jest całościowo, wraz z odległościami pomiędzy poszczególnymi rzekami i jeziorami.

W czasie Wielkiej Wojny Północnej pomiędzy Szwecją a Rosją car Piotr I postanowił wykorzystać stary szlak przez karelską tajgę by przerzucić swoje siły zbrojne z Archangielska w rejon Onegi i Ładogi. Z rozkazu cara 5 tysięcy chłopów w niespełna miesiąc budowało drogę wycinając podmokłe lasy i wznosząc mosty przez rzeki i rozlewiska. W sierpniu 1702 roku wojska rosyjskie pod dowództwem samego Piotra I przeszły powstałym traktem do Powińca i dalej w kierunku Ładogi.Istnieją przekazy mówiące, że lądową drogą wśród bagien miały być też przetransportowane dwie niewielkie rosyjskie fregaty wybudowane w Archangielsku: Duch Święty i Kurier, które miały wesprzeć wojsko zdobyciu szwedzkich twierdz.Badania archiwalne nie potwierdzają transportu statków przez tajgę, jednak właśnie pod koniec 1702 roku Piotr I przeprowadził decydującą ofensywę w rejonie Ładogi zdobywając twierdzę Noteburg (Oreszek/Schlisselburg) i otwierając sobie drogę ku Newie.Dziś co roku 18 sierpnia odbywa się w Powińcu międzynarodowy festiwal historyczno-rekonstrukcyjny odtwarzający tamte wydarzenia.

W XIX początkach XX wieku wielokrotnie próbowano opracować projekt budowy drogi wodnej łączącej Onegą z basenem Morza Białego. W 1900 roku projekt autorstwa profesora Timanova uzyskał nawet duże uznanie na paryskiej Exposition Universelle, jednakże wszystkie warianty konstrukcji kanału były odrzucone przez rząd carski ze względu na ich wysokie koszty.

W 1930 roku decyzję o budowie kanału podjął Józef Stalin. Kanał miał powstać w ciągu 20 miesięcy przy założonej minimalizacji kosztów budowy. Zamiast stali i żelbetowych konstrukcji użyto więc drewna z karczowanych lasów obwodu archangielskiego, a zamiast maszyn wykorzystano katorżniczą pracę więźniów Biełbaltłagu. Prawie 300 tysięcy więźniów politycznych, inteligentów, kułaków, kryminalistów i wrogów partii osadzonych w łagrach pośród karelskiej tajgi, przy głodowych racjach żywnościowych realizowało szalone przedsięwzięcie Stalina. Gotowy kanał okazał się być jednak zbyt płytki by z Bałtyku na Morze Białe mogły nim przepływać duże okręty wojenne armii radzieckiej. Według relacji naocznych świadków wizytujący w lipcu 1933 roku ukończoną budowę Stalin miał powiedzieć, że mały i wąski kanał jest „zupełnie bezsensowny i bezużyteczny”..

„Z Biełomorska wyszliśmy z typowo rosyjską punktualnością o 13.00, zamiast o 10.00. Na pamiątkę przejścia kanału dostaliśmy od Rosjan z zaprzyjaźnionego jachtu Briz, z którym śluzowaliśmy się burta w burtę, butelkę wódki Biełomorkanał. Zastrzegli jednak, że jest to jedynie pamiątka do postawienia na półce – picie może grozić poważnymi następstwami :)”

Załoga Barlovento II pozostawiła więc za sobą Kanał Bałtycko-Białomorski i pożeglowała w stronę Wysp Sołowieckich.

 

Morze Białe

2 lipca 2013

Nasza załoga dotarła już na Wyspy Sołowieckie.- „Przejście z Biełomorska było bardzo przyjemne. Jacht świetnie radzi sobie na morzu bez problemu pokonując fale. Szliśmy jednym halsem pod bezanem, grotem i genuą, pełnym bajdewindem ze średniąprędkością 8-9 węzłów, przy wietrze ponad 20 kt i stanie morza 4B.” – napisał Szymon

 

Morze Białe to przedsmak Arktyki. Głęboko wcięte w ląd północnej Europy obejmuje swym zasięgiem cztery wielkie zatoki oraz liczne mniejsze, przy lejkowatych ujściach rzek spływających z karelskiej tajgi. Stanowi część Oceanu Arktycznego a od Morza Barentsa oddziela je tylko umowna granica..- „Przesyłam parę zdjęć,Pozdrawiamy serdecznie!”

 

 

Cień Siekiernej Góry

3 lipca 2013

Wyspy Sołowieckie, największy archipelag na Morzu Białym, to miejsce gdzie historyczne kontrasty nabierają szczególnie silnego wydźwięku.” – napisał Paweł.Pierwsze ślady osad ludzkich na Sołowkach pochodzą z III tysiąclecia przed naszą erą i wiązane są z pobytem koczowników, od których wywodzą się późniejsze plemiona Saamów. W XII wieku, w wyniku ekspansji osadników z północnych rubieży Republiki Nowogrodzkiej, na wyspach pojawiła się ludność słowiańska, trudniąca się głównie rybołówstwem. Trzysta lat później dotarli tam pierwsi mnisi, Sawwacjusz i German. W poszukiwaniu całkowitego odosobnienia opuścili oni wielki monastyr Wałaam, przebyli trudną drogę przez tajgę, przepłynęli przez Morze Białe a potem wznieśli pierwszy krzyż u wybrzeży Wielkiej Wyspy Sołowieckiej.

Zakładali swoje pustelnie w pobliżu najwyższego wzniesienia na wyspie, zwanego później Siekierną Górą. Pewnego dnia w okolicy mniszych pustelni osiedlił się również karelski rybak wraz z żoną i dziećmi. Mnisi, skupieni na modlitwie i pracy, nie dostrzegli nowego sąsiedztwa, póki pewnego dnia nie usłyszeli krzyku dziecka. Sawwacjusz i German uznali, że krzyk pochodzić musi od diabła. Przerażeni modlili się o to, by Bóg odpędził złego. Modlili się nawet wówczas gdy zamiast demona znaleźli karelską kobietę. Legenda mówi, że następnego dnia rano, kiedy kobieta odprowadzała męża nad wodę, pod Siekierną Górą napotkała dwóch pięknych Aniołów odzianych w lśniące szaty, niosących ze sobą długie kije. Anieli pobili kijami kobietę i jej męża, każąc im jak najszybciej opuścić Sołowki, gdyż ziemia, na której próbowali się osiedlić jest poświęcona Bogu…

Karelscy rybacy zniknęli i choć trudno powiedzieć co tak naprawdę zdarzyło się wówczas na wyspie, to sama legenda dobrze naświetla napięte stosunki, jakie panowały między mnichami, a miejscową, wieloetniczną ludnością. W 1436 roku German sprowadził na Sołowki urodzonego we wsi Tołwuja, mnicha Zozyma, który szukał miejsca na założenie klasztoru. Niewiele później wzniesiono trzy drewniane kościoły oraz refektarz, a na wyspę zaczęli ściągać kolejni mnisi. Zozym, jako ihumen sołowieckiego klasztoru, poświęcał się ascezie i prowadził niezwykle surowy tryb życia. Miał on być obdarzony darem jasnowidzenia – przewidział między innymi śmierć sześciu bojarów, którzy wcześniej utrudniali funkcjonowanie monastyru…

Klasztor rozrastał się i stawał się coraz bardziej wpływowy. Pod koniec XVI wieku wzniesiono kamienne mury i bastiony, dzięki czemu sołowiecki monastyr nabrał znaczenia militarnego jako potężna twierdza, a w krótkim czasie także jako okrutne więzienie dla wrogów cerkwi i caratu.

Nieopodal cel, w których torturowano więźniów, mnisi spokojnie hodowali warzywa i owoce.- „Ciepła woda, służąca do topienia wosku w przy produkcji świec spływała potem rurami do osłoniętej od wiatru doliny. Pod Siekierną Górą (to przecież tylko krok od koła podbiegunowego!) wyrosły więc dorodne pomidory, arbuzy, melony i brzoskwinie!” – opisywała ogród załoga.W XIX wieku założono tu Ogród Botaniczny, do którego mnisi sprowadzali ozdobne drzewa i krzewy z różnych zakątków świata: syberyjskie cedry, himalajskie róże, wiśnie z Pensylwanii, lipy czy platany.

Wkrótce po rewolucji w 1920 roku zamknięto monastyr, duchownych uwięziono a ostatniego ihumena spalono żywcem. Wokół sołowieckiego Kremla założono pierwszy w Związku Radzieckim eksperymentalny obóz pracy SLON.

W przepięknej scenerii Ogrodu Botanicznego, wśród wypielęgnowanych drzew i pachnących kwiatów, zamieszkał jeden z naczelników SLON-u. Naczelnik kochał naturę. Z jego polecenia sprowadzano nowe gatunki roślin, dosadzano drzewa i budowano szklarnie.. Jednocześnie rozkazom tego samego człowieka podlegał straszliwy karcer urządzony w dawnej cerkwi na szczycie Siekiernej Góry.

„Na Siekierną Górę wchodzi się po drewnianych schodach liczących 365 stopni. Tutejsza legenda mówi, że wdrapującym się na nie mnichom, Bóg wybaczał po jednym przewinieniu za każdy przebyty stopień albowiem ich natura była ułomną i grzeszyli codziennie.” – napisał Paweł.Kilkaset lat później Naczelnik, który troskliwie opiekował się Ogrodem, kazał przywiązywać więźniów do drewnianych bali i strącać ich ze szczytu Góry aby ginęli od doznanych obrażeń. W zimie zostawionych na mrozie skazańców kazał oblewać wodą. Latem nakazywał zostawiać nagich więźniów w lesie na żer komarom, a potem wracał do domu i odpoczywał siedząc w łagodnym cieniu stuletnich syberyjskich cedrów..

 

Sonostrov i małże

4 lipca 2013

Przez parę dni załoga nie miała dostępu do internetu, bo udało się zrealizować nadprogramowy punkt trasy. Barlovento II zacumował w Sonostrov, dawnej wsi Pomorców na zachodnim wybrzeżu Zatoki Kandałaksza.

Znajduje się tam baza rybołówstwa, prowadząca jedną z nielicznych w Rosji hodowli małży wykorzystywanych do celów spożywczych, a także – ze względu na właściwości lecznicze – w przemyśle farmaceutycznym.

„Wysepka 300x400m położona rzut beretem od koła podbiegunowego.” – napisał Szymon – „Znajduje się tam hodowla małż, które lądują na stołach wykwintnych restauracji Moskwy i Petersburga. Wlaściciel wyjaśnił nam jak małże są hodowane po czym każda załoga dostała w prezencie solidną porcję prosto z morza do samodzielnego przyrządzenia. Były przepyszne.

 

 

Specjalnie dla nas napalono w bani, za którą też nie musieliśmy płacić. Ponadto na wyspie jest kilka pokoi gościnnych, gdzie można przyjechać na wypoczynek. Warto zajrzeć na ich stronę www.belmortour.ru

 

 

Prosto stamtąd ruszyliśmy do ArchangielskaMorze Białe mnie urzekło. między innymi tym że o tej porze roku od zachodu do wschodu słońca mija ledwie godzina. Zachwycająca jest surowa przyroda tutejszych wysp. Bardzo zdziwiła mnie też obecność rozgwiazd (jest foto!). W morzu rośnie mnóstwo alg mających korzystny wpływ na zdrowie. Na sołowkach i na Sonostrowie wyrabia się z nich produkty kosmetyczne i spożywcze. Sporo można zebrać podnosząc kotwice. Zaryzykowałem i spróbowałem – są naprawdę smaczne 🙂 Pozdrawiamy wszystkich serdecznie!”

 

W Archangielsku

5 lipca 2013

W piątkowe popołudnie członkowie wyprawy dotarli do położonego w rozległej delcie rzeki Dwiny Archangielska.Osadnicy z Nowogrodu przybyli tu już w XII wieku, jednakże miejsce to nabrało szczególnego znaczenia dopiero w XVI wieku wraz z pojawieniem się na Morzu Białym zabłąkanego okrętu Edward Bonaventure.Angielski okręt pod dowództwem kapitana Stephena Borougha brał udział badawczej w ekspedycji z Londynu na daleką północ.

 

Silny sztorm w rejonie Nordkappu oddzielił Edward Bonaventure od pozostałych dwóch okrętów biorących udział w wyprawie i pchnął go samotnie w kierunku Morza Barentsa, pod same niemal brzegi Nowej Ziemi, gdzie napływały z północy groźne masy arktycznego lodu. Richard Chancellor, który pełnił rolę nawigatora, wyprowadził bezpiecznie Edward Bonaventure na południowy zachód, przez wolne od lodów Morze Białe odkrywając w ten sposób północną drogę do rubieży Imperium Rosyjskiego u ujścia Dwiny.

W Archangielsku powstawać zaczęły liczne faktorie handlowe. Początkowo przybywali tu kupcy angielscy i holenderscy, a potem wielu kupców z innych zakątków Europy. Archangielsk stał się swoistym centrum rosyjskiego handlu zagranicznego, rósł w siłę jako wieloetniczny ośrodek miejski i jedyny duży port morski Imperium.

Piotr I zapragnął stworzyć w tym miejscu rosyjską flotę. Osobiście rozpoczął budowę morskiego okrętu handlowego Św. Paweł a także sam nadzorował powstawanie Twierdzy Nowodwińskiej mającej chronić Archangielsk przed działaniami zbrojnymi ewentualnych agresorów.Kiedy Imperium Rosyjskie uzyskało dostęp do Morza Bałtyckiego rolę głównego portu morskiego przejął wybudowany z niesamowitym rozmachem Petersburg. Archangielsk pozostał największym ośrodkiem rosyjskiego przemysłu drzewnego, jednak powoli sukcesywnie tracił na znaczeniu.

„Dotarliśmy do Archangielska. To było wspaniałe przeżycie, ale wszystko niestety ma swój koniec. Wczoraj na jacht dotarł kapitan Sodkiewicz wraz za częścią kolejnej załogi. My dzisiaj wracamy do Polski.” – napisała załoga.Jutro rozpoczyna się 3 etap wyprawy Sekstant Expedition. Przed nami Arktyka…

 

 

Przed nami Arktyka!

6 lipca 2013
kpt. Maciej Sodkiewicz

Zwariowany dzień robienia zakupów i ształowania jachtu. Nie jest łatwo kupić wszystko na trzy tygodniową wyprawę w ciągu jednego dnia. Wykupiliśmy cały zapas chleba razowego z dwóch najbliższych sklepów, a wciąż jeszcze brakuje nam 30 bochenków. Wykupiliśmy także cały zapas kiszonej kapusty z targowiska.Po południu okazuje się, że kupione przez Gosię w Petersburgu, rosyjskie butle gazowe są za nowoczesne!! i w Archangielsku nie da się ich nabić. Cóż. Dobrze, że mamy żelazny zapas gazu z Polski. Kolejną atrakcją jest tankowanie paliwa. Czekamy na nie od rana. W końcu przyjeżdża busik. Właściciel otwiera drzwi i naszym oczom ukazują się dwa 1000 litrowe zbiorniki ropy Tylko jak to przelać do jachtu? Rosjanin paląc spokojnie papierosa stwierdza, że jeśli mamy prąd to nie ma problemu. Wyciągamy z jachtu agregat. On spokojnie rozkłada na ziemi kawałek tektury, a na nim małą elektryczną pompę paliwową. No i działa Po całym dniu zakupów mamy na jachcie prowiant na 3 tygodnie z zapasem, ponad 1400litrów ropy, 110 litrów benzyny.Sprawdziliśmy żagle, liny sprzęt ratunkowy. Wygląda na to, że jesteśmy gotowi. Ruszamy jutro z poranną wysoką wodą..

 

Wyjście z Archangielska

7 lipca 2013
kpt. Maciej Sodkiewicz

65 43N 40 04EWczesna pobudka o 6 rano i kilkanaście jachtów sprawnie odcumowuje od nabrzeża. Ruszamy poprzez deltę Dviny. Od kilku godzin coś nie daje mi spokoju. Czy ten naprawiony na poprzednim etapie alternator pracuje właściwie?? Napięcie na bateriach niby wysokie. Ale czy to zasługa alternatora czy ładowania z lądu przez ostatnie dwie doby?? I tak sobie płyniemy. Mijamy boję za boją, a ja biję się z myślami. W końcu wpadam na pomysł jak śledzić dokładnie napięcie na akumulatorach. Na GPSie jest opcja wyświetlania napięcia. Początkowo wskazuje 26,8V czyli jest nieźle. Jednak z godziny na godzinę napięcie spada. Ładowanie nie działa. Gdy tylko udaje się postawić żagle, zaglądamy do zęzy. Sprawdzamy kabel po kablu. Niestety alternator nie daje prądu. Dobrze, że wraz ze mną przyleciał zapasowy.Pełen troski dzień przerywa pojawienie się fordewindu. A może by tak przewietrzyć spinakera? Po chwili zmagań olbrzymi, 100 metrowy żagiel ciągnie nas ku przygodzie z prędkością 7 węzłów. Chociaż na kilka godzin możemy zapomnieć o smutkach związanych z elektryką. Spinaker nie jest jednak łatwym żaglem i podczas robienia przebrasu zaczął płatać nam figle. Najpierw nie mogłem dosięgnąć do spinbomu aby go wypiąć, a gdy już w końcu się to udało – nagły szkwalik wyrwał Tuśki bras z ręki razem z kawałkiem skóry. Ciekawie się patrzy jak lekarz, kapiąc krwią na pokład, chłodnym tonem wydaje komendy co przynieść z apteczki i czego jak użyć. Ale w końcu to ona planowała naszą wyprawową apteczkę. Komizm sytuacji wzmagał fakt, że jej podkomendnymi był dentysta i studentka medycyny. W końcu sytuację opanowaliśmy. Palec uratowano, a ślady zatarto.

 

Przez koło podbiegunowe

8 lipca 2013
kpt. Maciej Sodkiewicz

Przekraczamy koło podbiegunowe i wpływamy w strefę dnia polarnego. Najbliższy zachód słońca planowany na 14 sierpnia. Czyli ten dzień potrwa 864 godziny. Coś czuje, że będzie długi i pełen wrażeń. Gdyby jeszcze chciało na tym Białym Morzu coś powiać. Kontakt z Polską potwierdza, że wiatru nie ma i nie będzie aż do wieczora. Pozostaje tylko silnik i litry ropy z żalem ubywające z naszego zbiornika.

 

Na Morze Barentsa

9 lipca 2013
kpt. Maciej Sodkiewicz

68 40N, 43 05EWychodzimy z Morza Białego. Barents wita nasz nisko wiszącymi chmurami i dużą martwą falą. Stajemy na kotwicy pod osłoną cypla Kanin Nos. Okazuje się, że nasza kotwica jest za lekka i nie utrzyma jachtu w miejscu. Dobrze, że mamy zapasową. Wygrzebujemy z czeluści achterpiku 60 kilowego danfortha. Po godzinie pracy mamy już „żelazko” odpowiednie by bezpiecznie kotwiczyć w każdych warunkach. Niecierpliwie oczekujemy na przypłynięcie Lady Dany. Leszek- elektryk zgodził się spróbować pomóc nam w wymianie alternatora. Nie będzie to jednak proste. Nawet na kotwicowisku fala wciąż jest znaczna. Wyklucza to zacumowanie jachtów burta w burtę. Pozostaje tylko komunikacja pontonem, a i ona nie będzie należała do suchych. Dmuchamy zatem ponton, zakładamy na niego naszą niezastąpioną Yamaszkę. My zaś wbijamy się w suche kombinezony. Przewozimy z Lady Dany Leszka i Daniela, a następnie bierzemy się do pracy.

Wymiana alternatora wcale nie jest taka łatwa. Nowy miał niby pasować, ale… rozstaw śrub mocowania pasuje, ale korpus ma inny kształt. Tu jakaś wypustka, tu wcięcie. Nijak nie pasuje to do obejmy w której ma się zmiecić. Mało tego, nowy alternator jest grubszy i ciężko będzie uzyskać osiowość Początkowa diagnoza brzmi – NIE DA SIĘ! Ale chwila, chwila. Przecież jesteśmy polskimi żeglarzami. Jak to się nie da. Po kilku godzinach pracy przedstawicieli dwóch załóg w asyście agregatu prądotwórczego, wiertarki oraz flexa stworzyliśmy małe cudo. Alternator pasuje jak ulał. Ufff. Za wcześnie jednak na sukces. Okazuje się, że problem tkwi gdzieś głębiej. Gdzieś w plątaninie nieoznakowanych kabli biegnących od ćwierć wieku w czeluściach Barlovento. I tego problemu nie jesteśmy w stanie pokonać. W końcu, po prawie 10 godzinach pracy, poddajemy się.

Ładowania nie będzie. Co robić dalej? Możemy poddać się i odpuścić ten etap wyprawy. Do Murmańska raptem 200mil. Jednak nie po to włożyliśmy tyle trudu w przygotowanie tej wyprawy. Płyniemy!! Ograniczymy zużycie prądu do minimum. Powyłączamy zbędne elektroniczne gadżety. Dopóki żeglujemy w dniu polarnym to oświetlenie wnętrza i światła nawigacyjne też nie będą nam prawie potrzebne. Mamy agregat z którego możemy ładować akumulatory. Mamy 100litrów benzyny. Mamy papierowe mapy i twardą, doświadczoną załogę. Zatem nie poddajemy się. Idziemy na Północ.Zanim jednak ruszymy – kilka godzin snu bo większość ledwo trzyma się na nogach.Tu należy się kilka słów podziękowania dla naszych partnerów. Ten dzień pokazał nam jak bardzo istotny jest Wasz sprzęt. Agregat Pezala pozwala nam na naprawy z użyciem elektronarzędzi oraz awaryjne ładowanie baterii. Ponton NordBoat (od firmy E-pontony) napędzany silnikiem Yamahy kursował pomiędzy jachtami kilkanaście razy wożąc części, narzędzia i załogantów. Nie wyobrażam sobie takiej żeglugi bez kombinezonów Marinepool’a i Crewsaver’a. Przy temperaturze wody +8 kursowaliśmy kilka razy pomiędzy jachtami, skacząc pontonem przez niezłe fale. Cały czas sucho i komfortowo.

 

Jak za starych czasów

10 lipca 2013
kpt. Maciej Sodkiewicz

70 20N 43 31E Po kilku godzinach snu ruszamy na podbój północy. Od Ziemi Franca Josefa dzieli nas 714 mil morskich. Wygląda na to, że ładowania nie jesteśmy w stanie naprawić własnymi siłami. Powracamy więc do epoki Kolumba. Wyłączamy wszystkie komputery, Navtexy, Ukfki i inne pożeracze prądu. Zostaje tylko wiatromierz, jeden gps oraz papierowa mapa pisana cyrylicą, trójkąt nawigacyjny i ołówek. Czyli proste klasyczne żeglarstwo. Wiatr dopisuje. Żeglujemy szybko, powoli przystosowując się do falowania. W ciągu 17 godzin żeglugi pokonujemy prawie 100 mil. Jak na początek to całkiem nieźle.W mesie na rufie zawiązał się kącik gier karcianych. Od dwóch dni gramy w sabotażystę. Rozgrywka wciągnęła większość załogi. Jak na razie tylko Tusia raz rzuciła kartami i powiedziała „nie bawię się z Wami”. Panuje jednak przekonanie iż największym sabotażystą są osoby odpowiedzialne za przygotowanie jachtu do czarteru. Dzięki nim każdy dzień obfituje w coraz to nowe niespodzianki, a w monotonie wielodniowej żeglugi wplatają się mniejsze lub większe naprawy.

 

Bigos..!

11 lipca 2013
kpt. Maciej Sodkiewicz

72 19N 45 50E Po pierwszej dobie euforii wiatr cichnie coraz bardziej. Po śniadaniu znikają ostatnie chmury. Mamy piękny, słoneczny dzień, a do tego gładką toń morza wznoszącego się i opadającego w rytmie długiej oceanicznej fali. Tylko wiatru jak na lekarstwo. Niestety musimy się spieszyć tak więc odpalamy silnik i w rytm jego rytmicznego warkotu posuwamy się na północ, oczekując pojawienia się obiecanego wiatru. W międzyczasie wachta kambuzowa zrobiła nam nie lada niespodziankę – Marek z Gosią wyczarowali bigos. Taki prawdziwy, na świeżej kapucie. Rarytas. Jakby zachęcony smakowitymi zapachami z kambuza pojawia się wiatr. Najpierw jakby tak niepewnie, łagodnie. Z każdą chwilą coraz mocniej. W końcu milknie monotonny terkot silnika i znów mkniemy bajdewindem pod pełnymi żaglami. Coprawda wieje z NW i musimy kierować się bardziej ku Nowej Ziemii niż na północ. Ale jednak na żaglach.

Wesołą kolację przerywa okrzyk sternika. Pojawiło się dosc liczne stado delfinów. Początkowo nikt nie kwapi się do przerwania posiłku i opuszczenia ciepłej mesy. W końcu każdy już widział delfina. Stado jednak nie ustępuje i cały czas dzielnie towarzyszy jachtowi. W końcu biorę aparat i wychodzę na górę. Warto było. Jeszcze nigdy nie widziałem na północnych wodach tak pięknie skaczących delfinów. Wykonywały z wody wykonując w powietrzu obrót na grzbiet i radosnie waląc z pluskiem o powierzchnię morza. Cudowny widok.

 

O tym, że morze jest słone – a niektóre bardziej

12 lipca 2013
kpt. Maciej Sodkiewicz

Całą noc wiało przepięknie przy 20 węzłach wiatru Barlovento mknęło pełnym bajdewindem z prędkością 7 węzłów. Przy jednym z mocniejszych przechyłów Dario został wyrzucony przez Neptuna z koi. Podobno celował w koleżanki na przeciwnej burcie, lecz ostatecznie grawitacja wzięła górę i wylądował na podłodze. Echh wesołe zabawy ma nasz kubryk dziobowy.Dzień powitał nas flautą. Suniemy powoli i mozolnie cały czas niestety spychani na wschód… Z sukcesów, Tuśka wyprzedziła siedzącą na wodzie mewę.

Z życia kambuza. W trakcie wypraw trzeba bardzo oszczędzać słodką wodę. Mamy jej 800 litrów na cała wyprawę i żadnej gwarancji, że da się ją uzupełnić. Dlatego też nie tylko myjemy naczynia w słonej wodzie lecz także używamy jej do gotowania ziemniaków, ryżu czy makaronu. Na Morzu Białym sprawdzało się to perfekcyjnie. Po wyjściu na Morze Barentsa też… aż do dziś. Jako że przekroczyliśmy 73N i tym samym wysunęliśmy się powyżej Nordkappu, trafiliśmy na wodę o większym zasoleniu. Sprawdziliśmy to dziś organoleptycznie – makaron wyszedł masakrycznie słony. Jak widać Golfsztrom pcha tu słone wody Atlantyku.

Odkrycie sezonu. Po kilku dniach po raz kolejny usiadłem do komputera próbując zgłębić dlaczego telefon satelitarny chodzi, smsy chodzą, a maile nie chcą się wysyłać. Techniką informatyka, czyli próbując do skutku udało mi się zmusić modem do uległości. Wygląda na to, że polska załoga na końcu świata będzie mogła dzielić się z Wami na bieżąco 🙂

 

Niedziela w środku nigdzie

14 lipca 2013
kpt. Maciej Sodkiewicz

76 18N, 48 58ENiedzielny poranek objawił się cudownym zapachem jajecznicy wciskającym się w każdy zakamarek jachtu. Jednak większości z nas nie łatwo było podjąć decyzję o opuszczeniu rozgrzanych śpiworów. Na zewnątrz szare frontowe chmury gnają nas nieprzerwanie w kierunku Ziemi Franca Josefa. Co jaki czas sytuację urozmaica deszcz. Dobrze, że mamy owiewkę i dach nad głową. Temperatura około 4 stopni. Cały czas na plusie. W środku jachtu odrobinkę cieplej ale nieznacznie. Cały czas jeszcze nie uruchamiamy ogrzewania. Przyda się na górze gdy zrobi się naprawdę zimno. Pojawiają się kolejne stada delfinów. To jedyne urozmaicenie mil odkładanych na północ. Przed 1600 wachta nawigacyjna wypatrzyła statek!! Pierwsza jednostka po czterech dobach żeglugi po Morzu Barentsa. Ruch tutaj, że ho ho W nawigacyjnej rozmowy z serii. – Daleko jeszcze?? – Nie. Jeszcze tylko 290 mil W ciągu doby przepłynęliśmy 150 mil. Całkiem niezły wynik. Jacht też chciał poświętować. Najpierw skończył się gaz w butli a chwilę później woda w dziobowych zbiornikach. Gazu mamy jeszcze sporo. Ale wody słodkiej poszła już połowa, czyli tankowanie na archipelagu będzie konieczne. Coś czuję, że będzie to kolejna przygoda moi drodzy. Dowcipy nam się powoli wyczerpują. Obgadaliśmy już wszystkich znajomych bardziej i mniej. Kącik czytelnika pochłania książki i już ustawiają się zapisy kto będzie czytał która. Jednym słowem nudzi nam się troszkę i tęsknimy za Wami.

 

Niedziela w środku nigdzie

15 lipca 2013
kpt. Maciej Sodkiewicz

78N i kawałekRozcinamy dziobem szare fale Morza Barentsa w poszukiwaniu przygody i słońca. Tego ostatniego najbardziej nam brakuje. Kolejna doba wspaniałej żeglugi baksztagiem. Cisza i spokój. Dziś rano wyjąłem z pod koi gruby wyprawowy śpiwór i wełniane skarpety. Komfort wybitnie wzrósł. Około południa zaczęło wyglądać słońce. Świat nabrał kolorów. Morze wróciło do swej granatowej barwy przeganiając szarość chmur i mgły. Przed chwilą przekroczyliśmy 78 równoleżnik. Jeszcze tylko dwa i powinniśmy ujrzeć ląd.

 

Ziemia Franciszka Józefa

17 lipca 2013
kpt. Maciej Sodkiewicz

Barlovento II dotarł na Ziemię Franciszka Józefa!
Pozycja jachtu: 79° 57N 51° 31E
kurs: 010°
prędkość: 5.2 węzła.
Pierwsze pole lodowe za nami!

 
 
 
 

Cicha Zatoka na samym końcu świata

18 lipca 2013

Christoph Ruhsam, uczestnik ekspedycji badającej topnienie lodowców w Arktyce opisując Archipelag Ziemi Franciszka Józefa określił go jako „the very end of the world„.I chyba coś w tym jest…

Nieodparta chęć znalezienia żeglownej północno-wschodniej drogi do Azji pchała kolejne ekspedycje na niegościnne arktyczne wody.W lipcu 1872 roku ważący 220 ton trzymasztowy szkuner SMS Tegetthoff opuścił norweski port Troms? i pożeglował na północ. Austro-Węgierska ekspedycja pod wodzą Karla Weyprechta i Juliusa von Payera miała podjąć próbę przejścia przez North-East Passage a ewentualnie dotrzeć do Bieguna Północnego.

Żaden z tych celów nie został osiągnięty. Już pod koniec sierpnia 1872 roku na północ od wybrzeży Nowej Ziemi SMS Tegetthoff utknął w paku lodowym i utraciwszy wszelką manewrowość dryfował bezradnie przez niegościnne wody Arktyki. Masy lodu nieubłaganie pchały szkuner na północ, a uwięziona na nim załoga miała spędzić w lodach najbliższe lata…

30 sierpnia 1873 marynarze dostrzegli przed sobą majestatyczne dwie skały wynurzające się z gęstej mgły.. oto dotarli do lądu nieznanego ówczesnej kartografii. Miejsce, które ujrzeli nazwano Cape Tegetthoff, a cały odkryty archipelag na cześć cesarza Austro-Węgier otrzymał nazwę Ziemi Franciszka Józefa.Z nastaniem zimy pole lodowe zamarzło tworząc ciągłą pokrywę. Podczas nocy polarnej kierowani przez Juliusa von Payera członkowie ekspedycji przemieszczając się na sankach częściowo zbadali, skartowali i opisali zachodnią partię archipelagu. Obserwowali żyjące na archipelagu zwierzęta, prowadzili badania geodezyjne, meteorologiczne i astronomiczne. Von Payer malował także obrazy.

Gdy wiosną 1874 roku lód nie otworzył się i SMS Tegetthoff nadal pozostawał uwięziony, Karl Weyprecht podjął decyzję o opuszczeniu statku. Załoga tygodniami ciągnęła sanie i szalupy ratunkowe w kierunku otwartej wody. Członkowie ekspedycji zostali w końcu podjęci przez rosyjski statek wielorybniczy i 3 września dopłynęli do Rosji.
W trakcie ostatniego z eksploracyjnych wypadów załogi SMS Tegetthoff na zachód od wyspy nazwanej na cześć amerykańskiego polarnika Francisa Leopolda McClintocka, członkowie ekspedycji z daleka zobaczyli kolejny ląd. Południowe wybrzeże tej wyspy osiągnęła jednak dopiero brytyjska ekspedycja, którą w 1880 roku dowodził Benjamin Leigh Smith. Smitha zatrzymał lód, ale wyspa otrzymała już wtedy nazwę na cześć Josepha Hookera, angielskiego botanika, który brał udział w wyprawie na Antarktydę.

Wyspa Hookera nabrała istotnego znaczenia kiedy po aneksji Archipelagu przez Związek Radziecki w 1929 roku założono tam pierwszą stałą stację badawczą obsadzoną 40-50 osobową załogą. Ulokowano ją w Cichej Zatoce, w której 16 lat wcześniej na swoim statku Święty Męczennik Foka zimował rosyjski polarnik Grigorij Siedow, w nieudanej wyprawie na Biegun Północny.

Dziś w tej osłoniętej zatoce po trudach żeglowania przez Morze Barentsa odpoczywała załoga Barlovento II. Stała stacja badawcza imienia Siedowa została zamknięta w 1958 roku, ale dwa lepiej zachowane budynki wykorzystywane są jako tymczasowe bazy dla letnich ekspedycji. Ekipa Sekstant Expedition zwiedzała pozostałości niszczejącej bazy, a także eksplorowała pobliskie góry lodowe z perspektywy pontonu NordBoat i kajaków Aquarius.

– „Wczoraj byliśmy z wizytą u rosyjskich polarników którzy użyczyli nam swoją banię a dziś pływaliśmy kajakiem i pontonem. Maciuś pokazowo wpadł do wody, ale to opiszę na spokojnie w kolejnej relacji 🙂” – napisał dowodzący wyprawą Maciek Sodkiewicz.Z niecierpliwością czekamy więc na szczegółowy opis tego zdarzenia a także na wyniki przeprowadzanych testów smaku drinków z lodem prosto z gór lodowych 🙂

 

Intensywny dzień w Cichej Zatoce

18 lipca 2013
kpt. Maciej Sodkiewicz

80 21N, 55 35NOstatnia noc była genialna. Słońce świeciło nisko nad horyzontem. Co jaki czas otulały nas tumany mgły. A my pruliśmy przed siebie. Padały kolejne rekordy prędkości. Marek przekroczył 9 węzłów, lecz finalnie przegrał z Moniką. „Z drogi śledzie bo Żuberek jedzie – 9,3 węzła” Barlovento w półwietrze naprawdę wdzięcznie pływa. W końcu o godzinie 10:21 (czasu moskiewskiego) wachta Karoliny i Józka ujrzała pierwszą wyspę Ziemi Franca Josefa. Jest!! Udało się!! Trafiliśmy w sam środek wyspy Northbrooka. Sceneria rodem z horroru. Gruba powłoka szarych nisko wiszących chmur, płynnie przechodzących w mgłę. Biel olbrzymich lodowców i wystające gdzie niegdzie czarne skały. Tylko trzy kolory i nic więcej. Surowe piękno i groza tej zimnej krainy wyciągnęły na pokład całą załogę. Nie zważając na deszcz i lodowate podmuchy wiatru próbujemy zrobić pierwsze zdjęcia. Nie jest to jednak łatwe. Brakuje słońca które ożywiło by tą paletę szarości. Lawirując pomiędzy bryłkami wynoszonymi prądem spod lodowca okrążamy wyspę i obieramy kurs na Hooker Island.Tam w zacisznej zatoce Tihaja Buchta mieszczą się pozostałości bazy. To właśnie z tego miejsca na początku lutego 1914 roku Siedow rozpoczął swój tragiczny marsz w stronę bieguna. W latach 1929-1963 była to główna baza wypadowa wypraw polarnych. Dziś znajdujemy tu jedynie ruiny budynków.. i placówkę rangerów parku Ruskaja Arktika. Cała placówka to dwa małe odremontowane domy pomiędzy ruinami budynków stacji. Mieszka tu strażnik Andriej i czworo studentów. Nas niestety zatoka wita dopychającym wiatrem i dużą falą. Zamiast stanąć przy budynkach stacji, musimy kotwiczyć po przeciwnej stronie zatoki pod osłoną klifowego brzegu. Wykorzystuję czas i robię kolejne podejście do uruchomienia alternatora. Po pięciu dniach przemyśleń w trakcie naszego 700milowego przelotu postanowiliśmy przejrzeć cały przebieg instalacji i podać wzbudzenie bezpośrednio ze stacyjki. Zadziałało Mamy ładowanie!!! Po północy wiatr cichnie i możemy przestawić się pod bazę. Wybranie 80 metrów łańcucha ręczną windą kotwiczną nie jest łatwym zadaniem lecz opłacało się. Andriej wita nas czajem i udostępnia banię w swoim domku. Jak dobrze zapomnieć na chwilę o chłodzie Arktyki i zrelaksować się po żegludze przez Morze Barentsa. O 3 w nocy namawiamy Andrieja na małą ekskursję. Zarzuca na ramię karabin z potężna lunetą i ruszamy. Opowiada o historii zabudowań stacji, o dawnych wyprawach i dzielnych polarnikach. Słuchamy uważnie lecz w pewnym momencie naszą uwagę przykuwa rura doprowadzająca wodę ze strumienia. Czyżby dało się uzupełnić nasze kończące się zapasy wody pitnej?? Dało się. Ponton miarowo kursował tam i z powrotem z kolejnymi baniakami z wodą, aż w końcu zbiornik jachtu wesoło zabulgotał sygnalizując, że mamy pełno. Była 8 rano.

 

Między wyspami

19 lipca 2013
kpt. Maciej Sodkiewicz

80 31N, 57 36EŻeglujemy powoli pomiędzy wyspami mijając kolejne cielące się lodowce. Ich majestatyczne czoła ciągną się kilometrami. Ciśnienie systematycznie rośnie. Coraz częściej chmury odsłaniają nam błękit nieba. Słońce nadaje tej surowej krainie zupełnie innych barw. Morze robi się granatowe, na skałach pojawiają się porosty w odcieniach zieleni i pomarańczu. Jest cudnie. Dziewczyny wybierają się na wycieczkę kajakiem. Wracają oczarowane kształtami lśniących błękitem pływających brył lodu. Wczesnym popołudniem stajemy na kotwicy przy wyspie Heisa. Tutejszą zatokę zamieszkuje olbrzymia populacja morsów. One także korzystają z słonecznej pogody. Większość wyleguje się na brzegu a reszta wesoło baraszkuje na płytkiej wodzie. Postanawiamy popłynąć na brzeg pontonem, jednak olbrzymie kły pływających morsów skłaniają nas do lądowanie w dużej odległości od stada. Nikt nie ma ochoty na przymusową kąpiel w lodowatej wodzie. Po wykonaniu całej serii cudownych zdjęć obie grupy wróciły na jacht. Górnicy powrócili do swych „ulubionych” zajęć. Musimy namierzyć ten przeciek. Zapachy z naszego kambuza przyciągnęły stado do nas. Dwadzieścia olbrzymów prychało wokół jachtu. Widok naprawdę zapierający dech w piersiach. Początkowa euforia szybko ustąpiła miejsca obawom o nasz ponton. Akcja demontażu Yamahy i wciągnięcia pontonu odbyła się ekspresowo. Jest naszym głównym środkiem komunikacji z lądem a słyszeliśmy, ze morsy bardzo lubią wbijać swe ogromne kły w gumowe burty. Z życia kambuza. Cały jacht stanowi jedną wielką naturalną lodówkę. Aby móc podać masło do kolacji Gosia grzała je dzis pod własnym swetrem puchowym. Jedliscie kiedys chleb z masłem grzanym kobiecą piersią??

 

Rosyjska stacja polarna

21 lipca 2013
kpt. Maciej Sodkiewicz

80 40N, 58 23ERano podnosimy kotwicę i ruszamy w stronę największej całorocznej bazy polarnej na Ziemi Franca Josefa. Rano to dość umowne określenie skoro całą dobę jest widno. Jednak polarnicy mieszkają tu cały rok i oni trzymają się klasycznego układu dnia, czyli w nocy śpią. Kierownik bazy, także Andriej wita nas na brzegu. Stanowi fajny kontrast w stosunku do towarzyszącego nam strażnika parku. Strażnik ma porządną strzelbę, kurtkę z logiem parku i futrzaną czapę z wpiętym jakim emblematem. Kierownik stacji na dresowe spodnie włożył kalosze. Spod na wpół rozpiętej kurtki wystaje spłowiały czarny t-shirt a z kieszeni niedbale sterczy rękojeść rakietnicy. Widać, że jest tu już bardzo długo i przystosował się do klimatu. Po krótkim powitaniu ruszamy na zwiedzanie okolicy. Większość terenu zajmują ruiny dawnej stacji „meteorologicznej” Mieściła się ona tutaj od wczesnych lat 50. W jej szczytowym okresie pracowało tu przez cały rok od 150 do 200 osób. Począwszy od połowy lat 90-tych zaczęła upadać. Po stacji zostało jedne wielkie złomowisko i to takie przez duże Z. Sterty beczek, rur, pozostawione wraki pojazdów, drewniany kadłub jakiegoś kuterka, ba… nawet wrak Antonowa – całkiem sporego samolotu. I taki pejzaż jak okiem sięgnąć. Ciekawostką są dwie wyrzutnie rakiet „meteorologicznych” które były wystrzeliwane stąd regularnie i znosiły się 150 kilometrów nad ziemię. Do dziś obok jednej z wyrzutni leży gotowa do strzału rakieta. zachowała się tak ją przysłano w ogromnej drewnianej skrzyni wyłożonej trocinami.Zagadujemy kierownika o teraźniejszą działalność stacji. Ze smutkiem stwierdza, że jest ich tu tylko 7, pomimo iż nowa stacja może pomieścić 18 polarników. Niskie płace, brak upałów i surowe warunki powodują, że nie łatwo znaleźć ludzi, którzy zdecydują się przypłynąć tu na rok. W tym roku było wyjątkowo trudno skompletować obsadę bo zeszłej zimy niedźwiedź zabił jednego z polarników. Andriej mówi, że za tydzień z Archangielska wypłynie statek i przywiezie zmienników. Tymczasem polarnicy próbują powoli oprzątnąć ten teren. Jednak siłami 7 osób sprzątnąć ślady 50-letniej działalności dwustu osobowej bazy to zadanie na długie długie lata. Przyznaje, że większość czasu zajmuje im utrzymanie się przy życiu, bieżące naprawy bazy oraz obserwacje meteorologiczne. Nowa baza jest naprawdę dużo bardziej spartańska od naszego Arctowskiego czy Hornsundu. Woda pitna pobierana jest z pobliskiego jeziorka, w którym też można dostrzec „odrobinę” złomu. Toaleta początkowo kusi miłą boazerią na ścianach, lecz po chwili już ciągnie chłodem od dziury w podłodze która odprowadza fekalia na zewnątrz. W salonie znaleźliśmy ubraną wciąż świąteczną choinkę, a w warsztacie obraz Lenina. Ot prosta spartańska baza z bardzo serdeczną grupą ludzi. Na pożegnanie odbyła się klasyczna wymiana podarków. My pozostawiliśmy Polski ślad z żubrzą trawką a Andriej ofiarował nam płynne złoto czyli sto litrów jakże cennego tu w Arktyce diesla. Przy okazji nasi górnicy wynaleźli gdzieś zardzewiałą rurę 5/4 cala. Może zastąpi nasz zniszczony handszpak do windy kotwicznej. Czas ruszać dalej. Barometr wskazuje 1030 hektopaskali. Idealna wyżowa pogoda by spróbować pożeglować najwyżej jak się da. No to ruszamy.

 

Najwyżej jak się da – czyli?

24 lipca 2013

Dzisiaj o godzinie 10.50 czasu moskiewskiego (0650 UTC) Barlovento II przekroczył 82 stopień szerokości geograficznej północnej. Załoga Sekstant Expedition zostawiła za rufą Wyspę Rudolfa, czyli najbardziej na północ wysunięty skrawek lądu na szelfie kontynentalnym Europy. Przed sobą dostrzec mogli pole lodowe, do którego postanowili dopłynąć. Tak daleko na północ, jak tylko się da…

O godzinie 15.00 czasu moskiewskiego (1100 UTC) jacht Barlovento II osiągnął pozycję 82° 10,554 N 60° 48,020 E. Pole lodowe było już na tyle blisko, że ze względu na prognozowane silne wiatry Kapitan Maciek Sodkiewicz podjął decyzję zmianie kursu na południowy i powrocie do Europy ;)- „Wracamy na południe tak szybko jak to możliwe. Zrobiło się dużo zimniej odkąd zaczął wiać silny wiatr.” – napisał Maciek.

 

Najwyżej jak się da – czyli rekord Polski!

24 lipca 2013

A jednak. Wyprawa Sekstant Expediton osiągnęła rekord!Dotychczas nie byliśmy pewni czy osiągnięta w sobotę szerokość 82° 10.554 N jest najbardziej na północ wysuniętą pozycją osiągniętą przez jacht pod polską banderą…aż do teraz:

Gratuluję!Jest to rekordowa pozycja dla polskiego jachtu!Pierwszy jacht (i jak dotąd jedyny), który przekroczył 82 równoleżnik pod polską banderą była Panorama w 2006 roku osiągając pozycję 82st.00,24’N.Jeszcze raz gratuluje i życzę szczęśliwego powrotu.Pozdrawiam,Ewa Skut

Takiego maila z gratulacjami otrzymaliśmy dzisiaj od kapitan Ewy Skut, która wielokrotnie uczestniczyła w żeglarskich wyprawach rejonypolarne (w tym w rejsie jachtu Panorama w 2006 roku). Jest też autorką książki „Pod żaglami wśród polarnych lodów” opisującej wyprawy polarne oraz redaktorem portalu Polskie Żeglarstwo Polarne.

 

Do granicy lodu!

24 lipca 2013
kpt. Maciej Sodkiewicz

82 10N, 60 48ETej nocy nikt nie spał. Mijane góry lodowe obijały się w niezmarszczonym odrobiną wiatru lustrze arktycznego morza. Konieczne było wystawienie obserwatora na dachu sterówki tak by podpowiadał sternikowi jak omijać coraz częstsze kawałki lodu. Przez ponad 2 godziny żeglowaliśmy wzdłuż olbrzymiego czoła lodowca Forbsa. Pionowa ponad 40 metrowa ściana lodu ciągnąca się przez kilkanaście mil i my malutki jachcik sunący w ciszy na północ. Piękno zapierające dech w piersiach. Korzystając z bezwietrznej pogody odpaliliśmy agregat, wyjęliśmy stary dobry Polski prodiż i rozpoczely się przygotowania do wypieku chleba. My w tym czasie wypatrywaliśmy Ziemi Rudolfa. Najbardziej wysuniętego na północ krańca Europy.Wyobraźcie sobie bezchmurne niebo, przepiękne lodowe krajobrazy i zapach świeżego chleba na śniadanie. Zapach musiał być intensywny bo tuż po śniadaniu pojawiła się para humbaków. Niestety wieloryby były dość daleko. Wypuściły parę fontann wody, pokazały ogony i pogrążyły się w głębinach.O godzinie 1055 Moskiewskiego czasu przekroczyliśmy 82 równoleżnik. Przed nami na horyzoncie rysowało się dość gęste pole lodowe. Przygotowaliśmy bambusowe tyczki i tak uzbrojeni ruszyliśmy na spotkanie lodu. Powoli klucząc miedzy kolejnymi bryłami lodu płyniemy przez lód. Z dachu sterówki widać pas czystej wody. Czyli jeszcze trochę odpychania lodu i damy radę popłynąć jeszcze wyżej. Milę wyżej lód pojawił się znowu. Zmęczeni odpychaniem kolejnych brył cumujemy do kry i wodujemy kajaki. Pogoda idealna by wybrać się na mały spacer slalomem pomiędzy lodem. Tak tu pięknie, że aż nie chce się wracać jednak prognoza pogody ostrzega, że galopuje ku nam głęboki niż i pogoda zacznie się szybko pogarszać. Postanawiamy pożeglować jeszcze dwie godziny na północ a w międzyczasie prosimy Ewę o aktualną prognozę. Jesteśmy na 82 07N. Wciąż płyniemy w górę. Trafiliśmy w coś w rodzaju zatoki w lodzie. Od lewej do prawej widzę na horyzoncie lity pas lodu. Jednak jeszcze kilka mil przed nami jest wolne. Zatem naprzód. Do zwartego pasa lodu doszliśmy na 82 10N. Jeszcze kawałek udało się pokluczyć pomiędzy krami i poodpychać je tyczkami. W końcu na pozycji 82 stopnie 10,554N 60 stopni 48,020E zarzuciliśmy przenośna kotwiczke do dużej płaskiej kry a następnie wraz z Darkiem zeszliśmy na ląd obejmując tą pływającą wyspę w posiadanie. Tak wiemy, że nasze nowe królestwo jest bardzo ulotne i niebawem się stopi ale tymczasem jest nasze. Sprawdziliśmy doświadczalnie smak lodu. Był słony czyli nie była to już kra z lodowców archipelagu, lecz fragmenty słonej pokrywy lodowej otaczającej biegun. Dopłynęliśmy do celu. Stając na dachu sterówki miałem przez chwilę wrażenie, że dalej widzę jeszcze jeden pas wolnej wody. Koncentracja kry nie jest aż tak duża by nie dało się spróbować. Może uda się jeszcze milę, może jeszcze kilka. Niestety musiał zwyciężyć rozsądek. Niż zbliżał się bardzo szybko a perspektywa zamknięcia jachtu w lodzie przy silnym południowym wietrze mogłaby nas kosztować życie. Zatem zawracamy. Muszą przecież pozostać jeszcze jakieś wyzwania na przyszłość Dziś już wiem, że wszystkie fajne archipelagi na świecie znajdują się na południu. W zeszłym roku wracając z granicy lodu na 81 34N, na s/y Hi Ocean jeden z załogantów wypowiedział taką myśl:- Co to za dziwne chmury?To góry na północy SpitsbergenuHmm. Dziwne. Żeglujemy już czternastą godzinę na południe… Zawsze myślałem, że Spitsbergen jest na Północy.Dziś patrzę przed dziób i czeka nas długa droga na południe poprzez cały archipelag Ziemi Franca Josefa.

 

Wracamy na południe

26 lipca 2013
kpt. Maciej Sodkiewicz

80 05N, 54 21EPo intensywnych dwóch dobach liczyliśmy na odrobinę odpoczynku. Niestety Neptun miał wobec nas inne plany. Barometr szybko spadał przyciągając szare deszczowe chmury. Co gorsza pojawiła się też mgła otulając nas wilgotnym płaszczem. Niestety skryła też bryłki lodu. Konieczne było ograniczenie prędkości i wystawienie dodatkowego oka. Brrr. Zrobiło się bardzo wilgotno i paskudnie. Gdzie podziały się piękne widoki które mijaliśmy na tych szerokościach?? W końcu nadciągnął też zapowiadany południowy wiatr. Teraz nie dość, że musimy lawirować między dryfującym lodem to jeszcze dochodzi halsowanie. Po kilku godzinach, gdy mamy już naprawdę dość przychodzi chwila ulgi. Karolina z Józkiem łapią korzystny bajdewind i po chwili mkniemy z prędkością ponad 7 węzłów. Mgła się rozstępuje i widzimy przed sobą czystą wodę aż po lodowce widniejące daleko na horyzoncie. Uff… Trzy, może cztery godziny spokoju. Jakże naiwny byłem myśląc w ten sposób. Po dwóch godzinach zbliżamy się do wyspy Viener-Neistada. Wiatr odkręca i już nie da się płynąć na żaglach. Do tego pojawiają się ponownie spore ilości growlerów. Lodowiec pokrywający całą wyspę musiał się niedawno ocielić. Uruchamiamy silnik i planujemy schować się w kanał Kollinsona. Jest on relatywnie wąski, co powinno ograniczyć zarówno podmuchy wiatru jak i falowanie. Silnik zaskakuje z dziwnym dźwiękiem. Równocześnie rzucamy się do maszyny sprawdzić co się stało. Nie mamy chłodzenia!! Gdzieś przy dużych bajdewindowych przechyłach musiała zapowietrzyć się pompa, albo kasza lodowa zatkała pobór wody. Dzielimy się na dwie grupy. Pokładowa zaczyna halsować pomiędzy growlerami. Na samej genule i bezanie wychodzi to całkiem sprawnie. Zęzowo-górnicza w czołówkach zagląda w czeluści maszyny. Powoli rozkręcamy sitko przy poborze wody. Lodu nie ma. Zatem nie to jest przyczyną. Okazało się, że wystarczyło zalać pompę. Ale dwie godziny snu zniknęły bezpowrotnie.

 

Daleka droga do domu

26 lipca 2013
kpt. Maciej Sodkiewicz

78 46N, 48 21EO drugiej w nocy pojawił się wiatr. Miły podmuch z zachodu. Nad kadłubem wykwitły białe żagle i ruszyliśmy ku domowi. Czyżby Arktyka w końcu raczyła nas wypuścić?? Na razie wieje nie najmocniej ale robimy regularne 5 węzłów w dobrą stronę. Oby tak dalej. Niestety cały czas towarzyszy nam wilgoć i mgła. Neptunie miej litość. Już starczy. Neptun chyba ulitował się troszkę bo przed północą rozgonił tumany mgły, rozsunął chmury i na krótkich kilka chwil zalał nasz pokład ciepłymi promieniami słońca.. Niestety zabrał też wiatr. Tak więc znów zasypiamy przy rytmicznym terkocie naszego silnika. W kambuzie zauważamy pierwsze objawy końca rejsu. Skończył się majonez i ogórki konserwowe. To niebywałe, że wciąż mamy jeszcze świeże pomidory, kapustę i inne rarytasy, a ogórki wyparowały. Oj chyba już czas do portu.

 

Mila za milą

26 lipca 2013
kpt. Maciej Sodkiewicz

76 50N, 47 48EPodnoszę ołowiane powieki. Dłuższą chwilę zajmuje mi przekonanie samego siebie by wyjść z dwóch warstw ciepłych śpiworów i spojrzeć gdzie jesteśmy. Z niedowierzaniem patrzę na pozycję. Czemu wciąż tak wolno?? Czemu wciąż tak daleko do domu?? Czy aby na pewno zabraliśmy tą kotwicę z kry lodowej?? A może wciąż ją holujemy i to właśnie przez nią ta prędkość i ta mgła.. Niestety kotwica lodowa leży sklarowana w forpiku. A my brniemy z trudem na południe. Dobrze, że przynajmniej wiatr jest w miarę korzystny i możemy płynąć na żaglach. I tak wleką się nudne mile. Godzina za godziną. Wachta za wachtą. Jedynym urozmaiceniem jest kambuz gdzie z nudy zaczynają pojawiać się prawdziwe cuda. Dziewczyny przez pół nocy piekły świeży chleb. Tak się rozkręciły, że z rozpędu upiekły też bułeczki z dżemem. Poprzeczka dla kolejnych wacht stale pnie się w górę. Na kolację Gosia z Markiem serwują krokiety z mięsem i czerwony barszcz. Jemy spokojnie. Bez pospiechu. Celebrując przyjemne ciepło mesy z dala od wilgoci, mgły i sztormiaków. Po kolacji ożywa kącik karciany. Gramy na przemian w tysiąca, sabotażystę lub cheezgika. Grę przerywa nam informacja o zmianie kierunku wiatru. Neptun znów spłatał psikusa. Próba zrobienia zwrotu obraca nas dziobem w stronę Spitsbergenu. O nie! Dzięki! Tam już byliśmy! Pozostaje zrzucić żagle i przejść na diesla. I tak minął kolejny dzień. Do domu jeszcze ponad 500mil

 

We mgle

26 lipca 2013
kpt. Maciej Sodkiewicz

75 08N, 45 52EKolejny dzień równie szary jak poprzedni. Barometr nie chce drgnąć uparcie wskazując 1028 hektopaskali. Na zewnątrz mgliście i mokro. Każdy z nas podchodzi po kolei do mapy. Przez chwilę patrzy na pozycję i bezmiar wody dookoła. Przepłynęliśmy w tym etapie już ponad 1800 mil a do Murmańska wciąż jeszcze szmat drogi. Czas ucieka a dystans wydaje się nie zmieszać. Przy obiedzie powstaje podejrzenie, że może ugrzęźliśmy w jakiejś pętli czasu. Skoro dookoła tylko mgła. Zielone oczy radaru nie pokazują zupełnie nic. A my wciąż tkwimy pośrodku Morza Barentsa. GPS leniwie zmniejsza naszą szerokość ale robi to dużo wolniej niż w drodze na północ. Wieje cały czas słabo i przeważnie jeszcze z południa. I tak walczymy powolutku wykorzystując każdą zmianę kierunku wiatru. Trochę na żaglach, trochę na maszynie. Ćwicząc najważniejszą z cnót żeglarza – cierpliwość. Rozpoczynają się dywagacje o długości wiz rosyjskich i sprawdzanie kto na kiedy zaplanował lot. Cóż pozostaje czekać na korzystny wiatr…

 

Krytyczna awaria!

26 lipca 2013
kpt. Maciej Sodkiewicz

73 24N, 41 35EDzień zapowiadał się „gównianie”. Gdy wstałem o czwartej rano na zmianę wacht zobaczyłem Marka grzebiącego przy pompie od kingstona. Captain, chyba mamy problem. Ustaliliśmy, że temat może poczekać kilka godzin. Tymczasem na drzwiach kingstona zawisła duża kartka. Awaria!! Nie używać!! Gdy otwarłem oczy to górnicy już byli w kingstonie i kombinowali cóż się mogło stać. Przecież załogę mamy bardzo doświadczoną i nikt nie wrzuca do muszli żadnego papieru ani innych zapychaczy. Cóż rozkręcamy. Na pierwszy ogień poszła pompka. Czysto. Nic nie ma. Czyli problem tkwi gdzie głębiej. I zaczęło się kombinowanie kawałek po kawałku. Rura po rurze. Aż w końcu doszliśmy do wiekowej rury zapchanej na amen. Okazało się, że armator wymienił nam przed sezonem kingston na nowy, ale przy okazji nie zadał sobie trudu by przeczyścić stare rury. No cóż, przynajmniej się nie nudzimy. Mareczek uzyskał sprawność Szambelana. A nam zleciało kolejne pół dnia szarugi na Morzu Barentsa. Oj coś nie mamy szczęścia. Od kilku dni nad Murmańskiem rozlokował się olbrzymi wyż sięgający aż po Nową Ziemię. Towarzyszą mu mgły i słabiutkie wiatry z kierunków najmniej przez nas pożądanych. Głównym tematem rozmów zaczął być poziom paliwa w zbiorniku. Ile go jeszcze mamy?? Czy wystarczy?? No i oczekiwanie na wiatr. Prognozy nadsyłane z Polski obiecywały, że w południe wiatr odkręci i pomkniemy półwiatrem do celu. Tymczasem minął obiad i nic. Minęła poobiednia siesta. Potem kącik karciany a upragnionego wiatru jak nie było tak nie ma. Dopiero o 17 coś zaczęło się zmieniać. Połowa załoga hipnotyzującym wzrokiem wpatrywała się w wskazówkę wiatromierza która powoli, bardzo powoli zaczęła odchylać się od naszego kursu. W końcu można było postawić genuę i przejsc na cichy napęd. Jaka błoga cisza. Jak miło jest słyszeć skrzypienie takielunku i plusk wody opływającej kadłub. Pełnym półwiatrem żeglujemy z prędkoscia około 6 węzłów. Do Murmanska jeszcze prawie 300mil. Czy zdążymy na planowaną wymianę załogi w niedzielę??Pod pokładem kończą się kolejne rzeczy. Przy sniadaniu celebrowalismy ostatnią cytrynę i ostatni słoik miodu. Kończy się także chleb. Chyba znów trzeba będzie uruchomić prodiżową piekarnię…

 

Podejście do Murmańska

30 lipca 2013

podejście do MurmańskaCały dzisiejszy dzień żyjemy już ekscytacją dojścia do Murmańska. Pojawiają się na horyzoncie pierwsze statki handlowe. Na radiu zaczyna być coś słychać. Jedną nogą jesteśmy już w domu. Jak się okazało na postawienie drugiej trzeba było nam długo długo poczekać. Najpierw na radiu usłyszeliśmy rozmowę Holenderskiego jachtu Anna Margareta z Murmansk Traffic. Służby potraktowały ich jak duży komercyjny statek. Dopytywały się kto jest ich agentem i nakazały wziąć pilota. Rozmowa po angielsku była krotka, sucha i zakończyła się poleceniem by jacht pozostał w dryfie i czekał na wyjaśnienie sytuacji. Znaliśmy ten jacht. Odbywał on podobną do naszej trasę. Razem z Barlovento płynął poprzez drogi wodne Rosji i cześć trasy na Franca. Trzeba jakoś pomóc. Słuchając ich konwersacji z lądem odniosłem wrażenie, że lepszym rozwiązaniem będzie spróbować po rosyjsku. Co prawda mój ruski oczeń płochyj ale jak mus to mus. Zaczynam nieśmiało wywoływać Traffic. Odpowiadają po rosyjsku pytając o nazwę jachtu i flagę. Gdy słyszą że polska pada bardzo miłe słowo „Dzendopry” Widać, że poprawna wymowa przychodzi operatorowi z trudem ale bardzo chce być miły. Patrzę na zegarek. Jest 23:30.To nic. Widać tylko tyle po naszemu umiał powiedzieć. Odwzajemniam się ichnim „dobre utra” i już wiem, że się dogadamy. Tłumaczę, że znamy się z Anną Margaretą i że płyniemy obaj z Ziemi Franca Josefa. Opowiadam, że dla obu jachtów pozwolenia załatwiał RusArc i że jacht RusArca też płynie do Murmańska tylko jest jeszcze gdzieś w morzu. Obiecują, że spróbują pomóc ale samodzielne wejście do Murmańska dla jachtów obcych bander jest niemożliwe. Musimy wziąć pilota. Aby zredukować koszty proponują, że przetrzymają Margaretę w dryfie jeszcze 4 godziny tak byśmy mogli do niej dołączyć. Następnie rozkazują Annie Margarecie wziąć pilota a nam podążać dokładnie za nią. Gdy pilot wchodzi na pokład pada przez UKF komenda

Please keep speed 7 knots. Wolne żarty. Barlovento na silniku pod prąd i lekką falkę robi niecałe 5. Informuję o tym pilota. Mruczy coś niezadowolony. Okazuje się, że mamy bardzo krótkie okno czasowe ponieważ potem zamykają cały akwen. Dziś u nich praznik – święto wojennej morskiej floty. Po pół godziny pilot stracił cierpliwość i nakazał połączenie jachtów w tratwę.Tym sposobem, dzięki potężnemu silnikowi holendrów zwiększyliśmy szybkość o półtora węzła. Po czterech godzinach cumujemy wreszcie w Murmańsku.

 

W końcu Murmańsk

31 lipca 2013
kpt. Maciej Sodkiewicz

„Ostatnia doba żeglugi do Murmańska okazała się bezsenna prawie dla całej załogi. Nieliczni szczęśliwcy raczyli się kilkoma godzinami snu, a inni wpadli w pętlę wacht, wspierania się nawzajem i zmagań z uciekającym czasem…Chociaż wiedzieliśmy, że część z nas nie zdąży na samoloty, to siłą własnych umysłów staraliśmy się napędzać jacht. Kącik czytelniczy zwany „empikiem” przeniósł się z mesy do kokpitu i wszyscy uważnie nasłuchiwaliśmy sygnałów z wybrzeża dając sobie i Kapitanowi szansę na urwanie dosłownie kilku drzemek.” – napisała do nas Monika Żuberek

W sobotę około północy rosyjskiego czasu (2000 UTC), po ciągnącej się niemal w nieskończoność żegludze na południe, załoga Barlovento II dotarła w okolice Półwyspu Kolskiegodo szerokiego na 12 mil pasa wód przybrzeżnych Rosji. Już niedaleko Zatoka Kolska, a u jej krańca Murmańsk, największe miasto za kołem podbiegunowym.


„W końcu usłyszeliśmy: „kto płynie na koordynatach takich a takich” i już wiedzieliśmy, że chodzi o nas, o dzielne Barlovento II.” – pisała dalej Monika – „Wyrwany z płytkiego 3-minutowego snu Maciek, po mistrzowsku, w trzech językach naraz, ustalał jak i gdzie płynąć. Nie tylko dla siebie, ale też dla zaprzyjaźnionego holenderskiego jachtu „Anne Margarheta”, który już wcześniej nas wspierał. Ot, kolejny piękny przykład żeglarskiej przyjaźni”.

Półwysep Kolski u początków średniowiecza zamieszkiwały głównie niezbyt liczne plemiona ugrofińskie, jednak na jego północnym wybrzeżu w poszukiwaniu dogodnych łowisk osiedlali się także przybyli ze Skandynawii Normanowie. Około XII wieku znad Morza Białego dotarli tutaj pierwsi osadnicy ruscy, którzy zniekształcając słowo Norman nazwali w swoim języku siedziby skandynawskich rybaków Murmaniem.Wnętrze Półwyspu Kolskiego nie wydawało się jednak przyjazne dla stałego osadnictwa. Do końca XIX wieku żyło tu łącznie kilka tysięcy osób, a szczegóły topografii naniesiono na mapę Europy w 1887 roku dzięki wyprawom fińskich badaczy Wilhelma Ramsaya i Alberta Petreliusa.

W październiku 1916 roku z niezamarzającym 57 kilometrowym fiordzie Zatoki Kolskiej na polecenie cara Mikołaja II Romanowa rozpoczęto budowę nowego miasta, nazwanego Romanow na Murmaniu, na cześć panującej dynastii. Było to ostatnie miasto założone za czasów dynastii carskich. Niewiele później, w wyniku rewolucji, nazwę miasta zmieniono na Murmańsk, a następnie zaczęto uprzemysławiać rejon Półwyspu Kolskiego i osiedlać w Murmańsku coraz większą liczbę ludności.

Obecnie jest to jedno z największych miast położonym poza kręgiem polarnym.- „Kiedy wpływaliśmy w murmański fiord pierwszy raz od 3,5 tygodnia raczyliśmy się zachodem słońca. Czyżby wyprawa na Ziemię Franciszka Józefa zajęła nam tylko jeden dzień?Niebawem słońce wzeszło i poranne mgły zaczęły się podnosić, a my wraz z „Anne Margarhetą” powoli zbliżaliśmy się do portu, bardzo już zmęczeni i ze świadomością, że nasza część wyprawy powoli dobiega końca. Chyba większość z nas odczuwała ten dysonans: satysfakcji z rekordu i niedosytu żeglarskich przygód. Bo tych zawsze chce się więcej i więcej.”

 

Przy pirsie węglowym

31 lipca 2013
kpt. Maciej Sodkiewicz

MurmańskStoimy przy obskurnym pływającym pirsie dla holowników. Znajduje się on przy nabrzeżu węglowym. Tuż obok suwnice przeładowują węgiel z wagonów do ładowni statku. Miał węglowy unosi się wszędzie. Nie chcę nawet myśleć jak będzie wyglądał nasz jacht po dwóch dniach postoju tutaj. Załoga chce jak najszybciej wydostać się z portu i pojechać na lotnisko. Niestety to w Murmańsku nie jest takie proste. Najpierw musimy poczekać na pogranicznika który obejrzy paszporty i wizy. Potem na naszego agenta, który zabierze kopię listy załogi i dostarczy do zarządu portu. Dopiero gdy pojawi się ona w biurze ochrony, przy bramie stara załoga będzie mogła opuścić port a nowa, czekająca już na nas, wejść na jego teren. Tym sposobem Monika, Magda i Karolina nie zdążyły na samolot, a Marek złapał swój w ostatniej chwili. W końcu załatwiliśmy wszystkie formalności resztę dnia spędziliśmy racząc się specjałami lokalnej kuchni oraz w ruskiej bani. By zmyć trudy Arktyki potrzebne było kilka godzin sauny przeplatanej chłostaniem brzozowymi witkami i kąpielą w lodowatym basenie.

 

Trochę nerwowo…

1 sierpnia 2013

„Murmańsk powitał nas słońcem, stalą, hukiem portu i wszechobecnym pyłem węglowym. Niewiele później na jachcie pojawiła się załoga 4 etapu przynosząc dobrą wiadomość: Idziemy na obiad, a w mieście czeka już na nas upragniona bania!Miasto jest duszne. Spośród socjalistycznej architektury wyłaniają się relikty poprzedniej epoki, pomniki Lenina, sierpy i młoty. Przy wyjściu z portu mijamy bilboard – laurkę dla najbardziej zasłużonych czynowników. Stare czasy w trochę polukrowanej formie. W ogromie brzydoty wyłapujemy smaczki: biały pluszowy miś i pingwin w wojskowej czapce czekają na zdjęcia, z pokruszonego muru wystaje fragment pięknie giętej żelaznej balustrady, stare drewniane drzwi…”

Nowa ekipa zrobiła w Murmańsku zakupy na kolejne trzy tygodnie, zaształowała jacht, zatankowała paliwo i wymieniła butle z gazem. A potem pojawiły się kłopoty. Kłopoty miały postać przybyłych na jacht przedstawicieli rosyjskiej administracji. Nie wróżyło to dobrze.- „Na pokład wdrapuje się kilku miło wyglądających mundurowych i kobieta o marsowej minie. Przedzieranie że statku na chybotliwy jacht, przez relingi, w wąskiej spódnicy i w butach na obcasach w innych okolicznościach mogłoby nawet bawić. Teraz tylko bardziej niepokoi. Błyskawicznie sprzątamy mesę i szykujemy dokumenty.”. Kapitan Maciek Sodkiewicz wraz z Daniłem Gavrilovem, organizatorem Regatta Adventure Race 80 musieli tłumaczyć się z każdego punktu dotychczasowej trasy. Potem zaczęły się przesłuchania członków załogi. Już nie na jachcie, ale w siedzibie rosyjskich służb. Po przesłuchaniach członkowie załogi 3 etapu mogli w końcu opuścić Murmańsk, ale Maciek był nadal w areszcie i nie wiadomo było kiedy to wszystko się skończy. Danił został oskarżony o popełnienie wykroczeń i był przesłuchiwany w drugim pokoju. Nastroje stały się trochę nerwowe, a w głowach załogi kłębiły się ciągle te same pytania. Kiedy się uda wypłynąć z Murmańska? Czy na podstawie dotychczasowych pozwoleń 4 etap będzie mógł dotrzeć na Ziemię Franciszka Józefa? Na Nową Ziemię? Na Karskie? Maćka wypuścili wieczorem.- „No dobra udało się tiurmy uniknąć. Skończyło się na kilku mandatach i skutecznym pogmatwaniu planu kolejnego etapu wyprawy. Ale przynajmniej jesteśmy wolni. Silnik już odpalony i spadamy stąd z myślą by nigdy już do Murmańska nie wrócić.” – napisał Kapitan.

 

Niespodziewana wizyta

1 sierpnia 2013
kpt. Maciej Sodkiewicz

Murmańsk Od rana zabieramy się za zakupy i drobne naprawy jachtu. Nie jest to jednak proste. Aby samochód z zaopatrzeniem mógł wjechać na teren portu potrzebna jest specjalna przepustka, która wyrabia się… tydzień Z tych samych powodów nie chcą wpuścić spawacza. Zaś cysterna z paliwem ma być za dwa, najdalej trzy dni. Nawet wywóz kilku worków śmieci trzeba załatwiać poprzez agenta. Do tego wszystko sukcesywnie pokrywa drobny czarny pył. Marzę tylko by jak najszybciej skończyć zaopatrzenie i wynieść się z tego portu. Dzielimy załogę na grupy. Jedna grupa jedzie na zakupy. Agent negocjuje wjazd samochodu. Druga załatwia napełnienie butli z gazem. Z tym też będzie kłopot, bo podobno w Murmańsku z gazem krucho. Aż nie chce się wierzyć, że jesteśmy w kraju Gazpromu. Czarek, jako najlepiej władający rosyjskim dostaje misję specjalną. Trzeba załatwić ze stojących przy naszym pirsie holowników około tony ropy. Początkowo rozmowy idą opornie. Jednak poparte tradycyjnym gestem przyjaźni – kawałkiem trawy zabezpieczonym butelką, otwierają nam dojście do zbiorników kolejnych holowników. Pierwszy zgadza się sprzedać 300 litrów, kolejny tylko 100. Na razie dobre i to. Na pirsie rozpoczyna się krzątanina mrówek z plastikowymi kanistrami w dłoni. Prace przerywa pojawienie się oficerów FSB. Pojawiają się w piątkę i po kolei zaczynają wypytywać załogi jachtów, gdzie byliśmy, co robiliśmy. Ewidentnie szukają dziury w całym. Przeglądają wszystkie dokumenty jachtu i chcą je zabrać do swojego biura. Kategorycznie odmawiam. Mogą sobie zrobić kopie lecz oryginały muszą pozostać na Barlovento. W porcie stoją także dwa inne jachty. Słynny niemiecki Dagmar Ann i nieduży jacht pod banderą brytyjską. Obydwa stoją w Murmańsku już ponad tydzień. Obydwa chciały popłynąć na Ziemię Franca Josefa i utknęły tu z powodu braku jakiegoś dokumentu. Co gorsza nikt nie wie jakiego.Po południu wraca z morza kolejny holownik. Jego załoga zgadza się dostarczyć ile tylko potrzeba. Jako, że chcą to zrobić szybko postanawiają cofnąć statek aż do naszej rufy. Nie mogą jednak bez powiadamiania władz portu odpalić silnika. Dlatego cofają ważącego 300 ton kolosa na cumach. Wygląda to naprawdę zabawnie, gdy dwóch potężnych matrosów stoi za burtą na cumie by statek raczył drgnąć do tyłu. Po dwóch godzinach takich zabaw nasze rufy w końcu stykają i wartki strumień zaczyna wypełniać nasz niemały zbiornik. Bilans dnia całkiem niezły. Pęknięcie na bomie ponitowane, zakupy zrobione i zaształowane, butle gazowe nabite ropa zatankowana pod korek i do wszystkich kanistrów. Jeszcze tylko benzyna do agregatu i możemy wychodzić…Na wieczór pozostało mi rozliczenie z załoga holownika. Na wszelki wypadek zabieram ze sobą Czarka i kolejną butelkę żubrówki. Mój rosyjski jest coraz lepszy ale daleko mu jeszcze do przyzwoitości. Załoga wita nas mile, częstuje rybą, słoniną i ciastem. Sława żubrówki dotarła tu na wiele lat przed nami. Rozmawiamy o Arktyce. Dla nich już Karskie Wrota to koniec świata, a gdy dowiadują się gdzie my byliśmy to kiwają z uznaniem. Ich kapitan mówi, że przy tym Cape Horn to spacerek. Wie co mówi, bo wokół Hornu chodził już cztery razy, dodaje z dumą pokazując złoty kolczyk w lewym uchu. Na zewnątrz padał deszcz a negocjacje trwały bardzo bardzo długo i żadnej ze stron nie spieszyło się by je zakończyć. Zabawę popsuła informacja, że na zewnątrz czeka na mnie oficer FSB. Spojrzałem na zegarek. Było po 23. Okazało się, że dokumenty jachtu i dziennik jachtowy są im pilnie potrzebne i to natychmiast. Ostatecznie zgodziłem się by Wojtek pojechał wraz z oficerem i dopilnował by wszystkie oryginały wróciły na jacht. Cóż może być tak ważnego, że FSB pracuje całą noc?? Nazajutrz miałem się przekonać…

 

Jak aresztowano Barlovento (no prawie)

3 sierpnia 2013

Podczas gdy Barlovento II i holenderska Anne Margarheta zbliżały się do Murmańska aby razem z załoga jachtu Piotr I zakończyć arktyczną część międzynarodowej imprezy Regatta Adventure Race 80 dg, w porcie przy terminalu węglowym od 12 dni stał niemiecki jacht Dagmar Aaen dowodzony przez słynnego podróżnika i polarnika, Arveda Fuchsa.

Dagmar Aaen nie stoi tu dla przyjemności. Członkowie tej ekspedycji mieli udać się z Murmańska w kierunku Ziemi Franciszka Józefa. Wszyscy posiadają ważne wizy rosyjskie, na jachcie znajduje się dwóch rosyjskich pilotów, w tym strażnik Parku Narodowego Rosyjska Arktyka. Posiadają także pozwolenie na odwiedzenie Archipelagu Ziemi Franciszka Józefa. Pozwolenie dla jachtu Dagmar Aaen wydano w tym roku, na podstawie nowego prawa federalnego nr 110, zgodnie z którym do uzyskania takiego dokumentu konieczne jest jedynie zawiadomienie służb bezpieczeństwa oraz agencji wywiadu.

Mimo tego służby bezpieczeństwa w Murmańsku zatrzymały Dagmar Aaen wraz z 16 osobową załogą i nie zezwoliły na wyjście z portu. Początkowo załoga nie mogła uzyskać żadnej odpowiedzi na temat powodu ich zatrzymania. Kilka dni temu Arved Fuchs został poinformowany, że Rosyjskie Ministerstwo Transportu nie opracowało procedury umożliwiającej zagranicznym statkom przekraczanie granicy pasa wód przybrzeżnych w celu żeglugi po otwartych wodach terytorialnych Rosji, a tym samym ich pozwolenie na żeglugę przez Morze Barentsa na Ziemię Franciszka Józefa… nie jest ważne

Wcześniej, przed wprowadzeniem prawa nr 110, aby umożliwić zagranicznym statkiem (w tym także jachtom prywatnym) eksplorację rejonów polarnych, Rząd Federacji Rosyjskiej musiał dla każdej jednostki wydawać osobną uchwałę. Prawo federalne zmieniono w tym roku, ale Murmańsk jak widać rządzi się własnym prawem. Niemiecki Dagmar Aaen dwunastą dobę stoi w porcie nie mogąc wypłynąć w kierunku upragnionego Archipelagu Ziemi Franciszka Józefa. I wtedy do murmańskiego portu wchodzą dwa jachty: polskie Barlovento II i holenderska Anne Margarheta. Oba wracają właśnie z Ziemi Franciszka Józefa. I oba wiozą na pokładach pozwolenia wydane na podstawie nowego prawa federalnego nr 110…

Obie jednostki aresztowano.- „Na wszelki wypadek rozpoczęto śledztwo, czy aby na pewno byliśmy tam zgodnie z prawem. Zaczęły się dochodzenia, przeglądanie map, dziennika, raportów z pozycjami.” – napisał Maciek Sodkiewicz – „Sam już nie wiem czy to straszne czy śmieszne.Tak czy siak stoimy jeszcze w Murmańsku i nikt tu nie wie jak długo ani po co.”

 
 

12 mil od brzegu

5 sierpnia 2013

Barlovento II płynie na wschód. Rosyjskie służby nakazały jednak kapitanowi nie wychodzić poza strefę przybrzeżnych wód terytorialnych.Ekipie Sekstant Expedition towarzyszy wracający do Archangielska Danił na swoim jachcie Piotr I. Za pomocą łączy satelitarnych obaj kapitanowie próbują uzyskać od Rosyjskich Służb Bezpieczeństwa pozwolenie dla jachtu BarloventoII na wypłynięcie poza strefę, w kierunku Nowej Ziemi. Rosjanie piętrzą trudności i ciężko powiedzieć jak się to skończy.

Na razie oba jachty żeglują powoli wzdłuż północnych wybrzeży Półwyspu Kolskiego. Strefa przybrzeżna ma szerokość 12 mil morskich…

 

Pod okiem FSB

7 sierpnia 2013

W niedzielę Barlovento II minęło wschodni skraj Półwyspu Kanin i cały czas mozolnie przemieszcza się na wschód. Wiatru prawie nie ma. Załodze towarzyszy rozległy układ wyżowy, który rozpieszcza słoneczną pogodą, ale z też irytuje niezmiennym widokiem ledwie wydętych żagli.- „Postawiliśmy spinakera i wyciskamy ile się da z tego słabego wiatru.” – napisał Maciek Sodkiewicz.

Barlovento II ma też jednak inne towarzystwo. Przez cały czas obserwuje ich czujne oko rosyjskich służb granicznych. Naszej załodze nadal nie wolno opuścić przybrzeżnego pasa wód terytorialnych Federacji, co oznacza, że muszą poruszać się w strefie o szerokości 12 mil morskich. Niezbyt to dużo dla jachtu.

W nocy z niedzieli na poniedziałek ciemna sylwetka statku Bieregowej Ochrany Pogranicza podpłynęła do burty Barlovento II. Oficerowie Służby Bezpieczeństwa przeprowadzili nocną kontrolę dokumentów jachtu i załogi.
Nie mieli zastrzeżeń. Po jakimś czasie wrócili na swoją jednostkę, ale nie odpłynęli daleko. Granatowo-biały kadłub statku Ochrany przez kilkanaście godzin płynął równolegle do kursu Barlovento II. Obserwował.

Koło południa weszli na Morze Peczorskie. Wtedy pogranicznicy odpłynęli, tak po prostu. Tymczasem wiatr ucichł zupełnie. – „Postanowiliśmy wykorzystać objęcia wielkiego wyżu i flauty na kąpiel w morzu załogi i relaks :)” – napisał Maciek.

 
 
 

Na Morzu Karskim

8 sierpnia 2013
kpt. Maciej Sodkiewicz

69 52N 60 38E – Morze Karskie No to jesteśmy w Azji Dokładnie o 2352 wyszliśmy z cieśniny Yugorskiy Shar i wpłynęliśmy na wody Morza Karskiego. Cieśnina zrobiła na nas ogromne wrażenie. Na początku spotkaliśmy trzy łodzie miejscowych rybaków. Podpłynęli obejrzeć sobie dziwadło. Bo tak pewnie musi być odbierany jacht który zawędrował w te strony. Gdy tylko ujrzeli pierwszy aparat to natychmiast zawrócili i z rykiem silników znikli w zatoce. Tak więc ich inuickie rysy nie zostały niestety uwiecznione. Nie mieliśmy jednak zbyt dużo czasu na rozmyślanie o tubylcach. Cieśnina odcinająca wyspę Wajgacz od kontynentu jest dużo węższa od słynnych Karskich Wrót. Już na pierwszym zakręcie porwał nas bystry prąd dochodzący momentami do 6 węzłów. „Barlovento” pomknęło w gardziel cieśniny bijąć wszelkie tegoroczne rekordy prędkości. Niestety nie dane nam było podziwiać pięknych klifów surowej arktycznej wyspy ponieważ większość cieśniny wypełniła gęsta mgła. Gnane prądem ciepłe masy wody z Morza Barentsa zderzają się tu z zimną wodą Morza Karskiego więc mgła jest nieunikniona. Dookoła widzimy tylko mgłę, służby rosyjskie wciąż jeszcze nie wydały pozwolenia na nasze wylądowanie gdziekolwiek na brzegu, lecz my pomimo niedogodności spełniliśmy kolejne z naszych marzeń i wpłynęliśmy jachtem pod polską banderą na Morze Karskie. Przed nami Nowa Ziemia!!

 

Na wschód od Europy

9 sierpnia 2013

We wtorek uczestnicy wyprawy wpłynęli w wąską cieśninę Jugorskij Szar, oddzielającą wysokie klify wyspy Wajgacz od pokrytego kamienistą tundrą Półwyspu Jugorskiego.To w tym miejscu kończy się grzbiet masywu górskiego Paj-Choj stanowiącego przedłużenie Uralu. Na Uralu zaś kończy się Europa.Po obu brzegach cieśniny mieszkają trudniący się rybołówstwem i hodowlą reniferów Nieńcy, dla których widok naszego jachtu był raczej niecodzienny. Do burty Barlovento II zbliżyli się na swych łodziach miejscowi rybacy. Ich ciemne twarze o azjatyckich rysach zdradzały ciekawość. Przypłynęli popatrzeć. Jednak gdy tylko czujne oczy Nieńców dostrzegły aparat fotograficzny, łodzie natychmiast zawróciły znikając szybko w najbliższej zatoce.Dokładnie o 23.52 Barlovento II wypłynął z cieśniny Jugorskij Szar na zimne wody Morza Karskiego, przekraczając kolejną arktyczną granicę kontynentu!- „No to jesteśmy w Azji” – napisał Kapitan Maciej Sodkiewicz – „Spełniliśmy kolejne z naszych marzeń i wpłynęliśmy jachtem pod polską banderą na Morze Karskie. Przed nami Nowa Ziemia!

 

Mekka Samojedów

9 sierpnia 2013

Barlovento II wypłynął na Morze Karskie, i ruszył na północ wzdłuż zachodniego wybrzeża wyspy Wajgacz czekając na wydanie przez rosyjskie służby graniczne pozwolenia na zejście na ląd w rejonie Nowej Ziemi. Rosja to kraj, w którym zawsze się na coś czeka. Czasami bardzo długo.Załoga Sekstant Expedition nie może jednak czekać w nieskończoność. Plan wyprawy jest dosyć napięty, a za 10 dni na pokład Barlovento II powinna wsiąść kolejna załoga. Powoli trzeba było więc myśleć o powrocie do Archangielska. Dodatkowo prognozy zapowiadają zbliżający się niż i sztormowe wiatry z kierunków południowo-zachodnich. Na wysokości cieśniny Karskie Wrota Kapitan Maciej Sodkiewicz podjął trudną, ale w obecnych okolicznościach nieuniknioną decyzję o zmianie kursu, przejściu przez cieśninę i poszukiwaniu schronienia w jednej z bezpiecznych zatok na wyspie Wajgacz.

„Postanawiamy wrócić na morze Barentsa w wielkim stylu czyli cieśniną Karskie wrota.” – napisał Maciek – „Ta niebezpieczna, usiana skałami cieśnina zatrzymała już niejedną wyprawę polarną. Przez większą część roku wypełnia ją lód. Nawet w pełni lata, wystarczy kilka dni północnych wiatrów by growlery z lodowców Nowej Ziemi spłynęły do cieśniny. My jednak mamy szczęście. Lodu nie spotykamy.”Po przejściu zarówno przez Jugorskij Szar jak i przez nazywane „Żelazną Bramą” Karskie Wrota, jacht Barlovento II stał się pierwszą jednostką pod polską banderą, która przeszła przez obie cieśniny łączące Morze Barentsa z azjatycką częścią Arktyki.

„Przez chwilę na północy obserwuję niewyraźny kontur Nowej Ziemi. No cóż. Tym razem się nie udało. Lecz przecież jakieś marzenia, jakieś miejsca do odkrycia muszą pozostać na przyszłość. Kiedyś tu wrócę!

W poszukiwaniu bezpiecznej zatoki Kapitan dopłynął na południe wyspy Wajgacz i zakotwiczył w pobliżu nienieckiej osady Varnek.

„Niesty wciąż nie mamy pozwolenia na zejście na ląd.”„Tak więc stoimy na przeciw wioski lustrując ja tylko lornetkami.”Porośnięta tundrą wyspa jest niesamowitym i pełnym tajemnic miejscem. Jej nazwa pochodzi od słów „Wai Habcz”, które w języku nienieckim oznaczają tyle co „wyspa strasznego zniszczenia” albo „kraina śmierci”.

W czasach starożytnych Wajgacz nie był zamieszkany. Mieściły się tu jednak najważniejsze sanktuaria ludów Północy, do których pielgrzymowały kolejno plemiona Izhemców (Komi), Peczorców, Jurgów czy Nieńców.Ustawiali oni na wyspie kamienne i drewniane idole, którym przez wieki oddawali cześć. Nazywana czasami Mekką Samojedów wyspa kryje w swym wnętrzu setki idoli, z których najważniejszymi były Hodak, czyli „Starzec”, usytuowany na północnym krańcu wyspy, w pobliżu cypla Bolvanski Nos, oraz Vesako, czyli „Starucha” znajdująca się na południu wyspy, w okolicach dzisiejszej osady Varnek.

W 1556 roku Stephen Borough, angielski żeglarz na pokładzie statku Searchthrift dotarł do Karskich Wrót, zatrzymał się u wybrzeży wyspy Wajgacz i zszedł na ląd. Sztormowy wiatr wył i zawodził w jaskiniach bezludnego cypla Bolvanski Nos gdy kapitan Borough natknął się tam na pogańską świątynię. Zobaczył dziesiątki drewnianych pogańskich idoli, których oczy i usta umazane były krwią reniferów. Borough nie pozostał długo na owej „wyspie strasznego zniszczenia”. Wrócił na zachód unosząc ze sobą mroczne wspomnienie krwawych oczu Hodaka i jego świty.

Znaczenie idoli z wyspy Wajgacz dla ludów samojedzkich porównuje się często do słynnych Moai z polinezyjskiej Wyspy Wielkanocnej. Samojedzi przyjęli chrześcijaństwo dopiero w pierwszej połowie XIX wieku. Wtedy też misjonarze zniszczyli ogromną ilość kamiennych i drewnianych bożków, paląc na stosie idola Vesako.

 
 

Rzut oka na Nową Ziemię

9 sierpnia 2013
kpt. Maciej Sodkiewicz

70 24N 58 39E W końcu, po prawie ośmiu dobach żeglugi non stop wypłynęliśmy na Morze Karskie. Miejsce tak odległe, że jachty które tu żeglowały można policzyć na palcach jednej, może dwóch rąk. I co? Jak na złość wszędzie geste tumany mgły. Z biedą widać dziób własnego jachtu. Kształt linii brzegowej możemy obejrzeć sobie w zielonej poświacie ekranu radaru. Z kambuza chłopaki donoszą, że gwałtownie spadła temperatura wody i podczas zmywania dotkliwie odczuwają zmianę morza. I to właśnie ta temperatura wody pozbawionej wpływu Golfsztromu jest przyczyną mgły. Po zachodniej stronie wyspy Wajgacz mieliśmy piękną pogodę i słońce. Morze Karskie otuliło nas gęstym kożuchem mgły, który jednolicie zasłonił nam oczy na długie godziny. Łączymy się z zespołem brzegowym i pytamy, czy może przyszła odpowiedz w sprawie naszego pozwolenia na wylądowanie na Nowej Ziemi oraz Wajgaczu. Niestety ani FSB ani sztab Północnej Floty nie dali jeszcze odpowiedzi. Trzeba czekać! Łatwo powiedzieć, siedząc za biurkiem. My jednak nie mamy zbyt wiele czasu. Zbliżamy się do półmetka rejsu. Wody pitnej także zostało już mniej niż poł zbiornika. Sytuację komplikuje także zbliżający się niż i sztormowa prognoza pogody. Gdzieś musimy się schować. Jedyny nie będący poligonem wojskowym, południowy skrawek Nowej Ziemi jest akurat odsłonięty przy południowo zachodnich wiatrach. Pozostaje nam porzucić marzenia o postawieniu tam stopy i znaleźć schronienie w jednej z zatok na Wajgaczu.

Postanawiamy wrócić na morze Barentsa w wielkim stylu czyli cieśniną Karskie wrota. Ta niebezpieczna, usiana skałami cieśnina zatrzymała już niejedną wyprawę polarną. Przez większą część roku wypełnia ją lód. Nawet w pełni lata, wystarczy kilka dni północnych wiatrów by growlery z lodowców Nowej Ziemi spłynęły do cieśniny. My jednak mamy szczęście. Lodu nie spotykamy.W połowie cieśniny mgła gwałtownie się kończy. Nie, nie. Mgła się nie rozwiała. Ona stoi tu nadal to po prostu my z niej wypłynęliśmy. Za rufą widzimy zwartą równą biała ścianę. Widać w tym miejscu ścierają się ciepłe wody z Morza Barentsa i dużo zimniejszymi wodami Morza Karskiego. Po wyjściu z tumanu pogoda zmienia się diametralnie. Po tej stronie wciąż jest bezchmurne niebo i świeci piękne słońce.Przez chwilę na północy obserwuję niewyraźny kontur Nowej Ziemi. No cóż. Tym razem sie nie udało. Lecz przecież jakieś marzenia, jakieś miejsca do odkrycia muszą pozostać na przyszłość. Kiedyś tu wrócę! Teraz jednak musimy pomyśleć jak wykorzystać resztę dnia na znalezienie bezpiecznego schronienia przed sztormem. Płyniemy wzdłuż południowego brzegu Karskich wrót. Ciepłe promienie słońca oświetlają majestatyczne klify wypolerowane sztormami i masami lodu. Niestety nie możemy zbliżyć się do brzegu zbytnio bo jest tu wszędzie bardzo płytko. W końcu znajdujemy bezpieczną zatokę. Rzucamy kotwice i…. natrafiamy na lite skaliste dno. Przeciągnęliśmy kotwicę przez pół zatoki i nigdzie nie znalazła nawet najdrobniejszego punktu zaczepienia. Po drugiej, równie bezowocnej próbie, już wiemy, że musimy pożeglować kolejne 30 mil na południe do kolejnej osłoniętej zatoki. Czy jednak zdążymy przed sztormem??

 

Pod osłoną brzegów Wajgacza

9 sierpnia 2013
kpt. Maciej Sodkiewicz

69 42N 60 02,7E Zdążyliśmy! Przy tężejących podmuchach wiatru wpływamy do jedynej zamieszkałej zatoki na południu Wajgacza. Kotwica łapie za pierwszym razem i mocno trzyma. Niestety wciąż nie mamy pozwolenia na zejście na ląd. Tak więc stoimy na przeciw wioski lustrując ja tylko lornetkami. Siedząc w kokpicie głośno marzymy. Może mają tam jakąś banię… Może dałoby się uzupełnić zapasy słodkiej wody. Co kilka godzin łączymy się z Polską i dopytujemy czy może Rosjanie w końcu przysłali stosowne pozwolenie?? Jest piątkowe popołudnie. Gasną nadzieje zejścia na ląd. Smutek. Bez pozwolenia to zbyt ryzykowne. Wciąż pamiętam ostatnią wizytę na posterunku FSB. Tam na biurku leżał dokładny wydrukowany raport z naszego pobytu na Ziemi Franca Josefa. A przecież wydawało się, że ranger mieszka w rozwalającej się chacie, czerpiąc wodę z lodowcowego jeziora, a prąd z małego walizkowego agregatu. A jednak ten sam ranger zdążył napisać pełny kilkustronicowy raport i wysłać do odpowiednich służb zanim my wróciliśmy do Murmańska. Wioski Inuickie także mają zwyczaj raportować o każdym statku i odwiedzinach. Cóż. Pozostało nam obserwowanie na wpół wyludnionej małej osady z pokładu jachtu. Po kilkunastu godzinach postoju wiatr korzystnie zmienił kierunek, a my podnieśliśmy kotwicę. Ruszamy jak najszybciej na Morze Białe. Dopóki mamy jeszcze słodką wodę.

 

Nawigacja meteorologiczna

9 sierpnia 2013
kpt. Maciej Sodkiewicz

52 10,26N 18 51,9EIdzie dysc, idzie dysc idzie sikawica… A do nas szedł głęboki paskudny niż. Nie tylko szedł. Właściwie to myśmy gnali ku jego centrum co sił zupełnie głusi na prośby zespołu brzegowego. Im bardziej nas proszono, żebyśmy nie ładowali się w centrum tego niżu, tym myśmy gnali szybciej. Niesieni na skrzydłach południowo wschodniego wiatru, rozwijaliśmy prędkości 7-8 węzłów pod samym grotem na drugim refie. Z wyliczeń wynikało, że znajdziemy się przy cyplu Kanin Nos dokładnie w momencie gdy będzie nad nim przechodziło centrum niżu. Tak więc dopłyniemy do niego baksztagiem, potem zrobimy szybciutki zwrot i pożeglujemy na południe we wrota Morza Białego niesieni północno zachodnim wiatrem wiejącym do niżu z drugiej strony. Plan dobry, ale ciutkę ryzykowny. Co będzie jeśli się spóźnimy?? Jeśli niż przemieści się szybciej?? No cóż, kto nie ryzykuje ten nie jedzie. Z domu podsyłano nam każdą najdrobniejszą zmianę prognozy pogody a my skupieni na sterowaniu obserwowaliśmy jak barometr opada w iście regatowym tempie.Czyli będzie solidnie wiało. Niestety dzięki uprzejmości FSB nie wolno nam oddalać się o więcej niż 12 mil morskich od brzegu, który jest tu wyjątkowo równy i nie daje żadnych miejsc schronienia. Nie mamy więc wielkiego wyboru. Zaształowalimy kajaki, przywiązaliśmy ponton, uzupełniliśmy paliwo w zbiorniku rozchodowym, pożądnie zarefowalimy grota i płyniemy. Wiatr stopniowo tężeje a nasza prędkosc przy zjazdach z fali dochodzi do 10 węzłów. Krople deszczu padającego poziomo wypełniają nawigacyjną. Trzeba pochować dziennik i mapy. Wiatromierz wskazuje do 38 węzłów wiatru pozornego. Czyli wieje ładne równe 9B. Prognozy się sprawdzają. Dziesięć mil przed cyplem wiatr gwałtownie słabnie. Jesteśmy w oku cyklonu. Barometr spadł o 21 kresek w ciągu 12 godzin. Wspieramy się delikatnie naszym osiołkiem i tuż po minięciu cypla dostajemy pierwszy podmuch z Northwestu. Meteo sprawdziło się z dokładnością do 8 minut!! Wielki respekt! Po zwrocie rozwijamy foka na babysztagu. Teraz trzeba jak najszybciej uciec od tego niżu! Na początku było fajnie. Prędkości w półwietrze 6-7 węzłów. Niestety tężejący wiatr zmusza nas do zrolowania foka. Łatwo powiedzieć! Foczek na baby sztagu który wydawał się wszystkim mały stawia zacięty opór. Trzeba obudzić podwachtę, ubać suche kombinezony i dopiero wtedy walczyć z miotanym podmuchami sztormowego wiatru rolerem. Gdy w końcu, ociekająca wodą ekipa wraca do kokpitu mam dla nich tylko złą wiadomość. Trzeba jeszcze dobrać szot grota.

 

Znów na Morzu Białym

9 sierpnia 2013
kpt. Maciej Sodkiewicz

67 48N 41 49E Przez kilka pierwszych godzin pędziliśmy jak szaleni uciekając od centrum niżu. Później jednak złośliwy neptun odwrócił kierunek prądu i znacząco nas przystopował. Kilwater za rufą potężny a na GPSie tylko 3 węzły. Po obiedzie prędkość znów wzrosła. Gnamy w wąską gardziel Morza Białego. Tu przynajmniej możemy pływać gdzie nam się podoba i nie obowiązują nas żadne limity odległości od brzegu.

 

W oku cyklonu

9 sierpnia 2013

Postój w zacisznej zatoce na wyspie Wajgacz załoga Barlovento II uczciła przepysznym ciastem z owocami. Chwile wytchnienie nie trwały jednak długo.FSB nadal milczało, a zapasy słodkiej wody w zbiornikach zaczęły się kurczyć i trzeba było zawracać.

Morze Peczorskie było spokojne, ale tuż za nim na spotkanie Barlovento II szedł głęboki i bardzo paskudny niż zwiastujący naprawdę bardzo złą, burzową pogodę ze sztormowymi wiatrami o sile nawet do 35-40 węzłów.- „Niestety dzięki uprzejmości FSB nie wolno nam oddalać się o więcej niż 12 mil morskich od brzegu, który jest tu wyjątkowo równy i nie daje żadnych miejsc schronienia. Nie mamy więc wielkiego wyboru. Zaształowaliśmy kajaki, przywiązaliśmy ponton, uzupełniliśmy paliwo w zbiorniku rozchodowym, porządnie zarefowaliśmy grota i płyniemy.” – napisał Maciek. Zespół brzegowy nieustannie siedział przed monitorem i z rosnącym niepokojem wpatrywał się w bieżące prognozy, które na bieżąco przesyłane były na pokład Barlovento II. Każda prognozowana zmiana ciśnienia, każda zmiana siły i kierunku wiatru. Wszystko było ważne. Wyglądało na to, że w okolicach cypla Kanin Nos nasza ekipa przechodzić będzie przez centrum niżu…

„Wiatr stopniowo tężeje a nasza prędkość przy zjazdach z fali dochodzi do 10 węzłów.” – napisał Maciek – „Krople deszczu padającego poziomo wypełniają nawigacyjną. Trzeba pochować dziennik i mapy. Wiatromierz wskazuje do 38 węzłów wiatru pozornego. Czyli wieje ładne równe 9B. Prognozy się sprawdzają. Dziesięć mil przed cyplem wiatr gwałtownie słabnie. Jesteśmy w oku cyklonu. Barometr spadł o 21 kresek w ciągu 12 godzin. Wspieramy się delikatnie naszym osiołkiem i tuż po minięciu cypla dostajemy pierwszy podmuch z Northwestu. Meteo sprawdziło się z dokładnością do 8 minut!! Po zwrocie rozwijamy foka na babysztagu. Teraz trzeba jak najszybciej uciec od tego niżu!”

Początkowo ucieczka wydawała się zupełnie prosta. Barlovento II pędził na południe jak szalony, jednak po kilku godzinach odwrócił się kierunek prądu i prędkość jachtu znacząco spadła. – „Kilawater za rufą potężny a na gpsie tylko 3 węzły – napisał Maciek.Przed załogąSekstant Expedition otwiera się Morze Białe„Tu przynajmniej możemy pływać gdzie nam się podoba i nie obowiązują nas żadne limity odległości od brzegu.

 

Pożegnanie z Arktyką

9 sierpnia 2013
kpt. Maciej Sodkiewicz

66 06N 40 27EPoranek wita nas piękną pogodą przed południem przecinamy koło podbiegunowe żegnając się z Arktyką. Płyniemy ku domowi, ku rodzinom. Wiatru praktycznie nie ma. Niż który tak gwałtownie zredukował słupek rtęci naszego barometru odszedł i wskazówka znów pokazuje 1022 hektopaskale. Magda z Jarkiem prowadzą wachtę. On steruje a ona zaczyna wypytywać o wieloryby. Czy jest w ogóle realna szansa by zobaczyć tu wieloryba? Ale takiego prawdziwego? Duuużego? No niestety, o olbrzymich humbakach na Morzu Białym to nie słyszałem, lecz dosyć często da się tu spotkać Bieługi. Raz już nawet widzieliśmy je płynąc z Murmańska. No tak, ale to nie było na naszej wachcie kwituje smutno Madzia… I jak na zawołanie gdzieś po prawej burcie pojawia się charakterystyczny biały grzbiet. Zmieniamy kurs i ruszamy jego tropem. Niestety nie sposób dogonić wieloryby. Były dwie, może trzy sztuki płynące w dokładnie przeciwnym kierunku. To jednak wystarczyło bym zajął mój ulubiony punkt obserwacyjny na dachu sterówki. Stąd, będąc ponad trzy metry nad lustrem wody, widać najlepiej. Wielorybów więcej nie spotkaliśmy, lecz pojawiła się pływająca euro paleta. Na niej wygrzewała się w promieniach słońca mała foka. Potem dostrzegliśmy kolejną, balansującą na dryfującej desce. Obie korzystają z rzadkiej tutaj, wyżowej pogody i rozkoszują słoneczną kąpielą. Niestety, gdy tylko wykrywają naszą obecność, nurkują w swej naturalnej kryjówce, morzu.Siedzę na dachu i chłonę ciepłe promienie słońca. Jaki piękny dzień. Dwie bieługi, dwie małe foczki…. I w tym momencie tuż przed sztagiem przefrunął mały motylek. Powiecie, że to nic nadzwyczajnego. Może dla Was. Ale dla mnie, po ponad pięciu tygodniach spędzonych w Arktyce, to symbol powrotu do domu, do ciepłych stron, do żony i rodziny. Jak chciałbym już znaleźć się w moim hamaku rozwieszonym w rodzinnym ogrodzie… Póki mamy jeszcze słodką wodę.

 

Białucha i Motyl

9 sierpnia 2013

W środę rano było już po wszystkim. Załogę Barlovento II przywitało ciepłe słonce i spokojna wyżowa pogoda. Do końca 4 etapu pozostało jeszcze kilka dni, trzeba koniecznie napełnić zbiorniki słodkiej wody…- „Przecież znamy na Morzu Białym takie jedno ciche miejsce. Idealne by po tym wszystkim odpocząć” – napisał Maciek. Barlovento II obrał kurs na Wyspy Sołowieckie przecinając raz jeszcze śródlądową część Oceanu Arktycznego.- „Magda z Jarkiem prowadzą wachtę. On steruje a ona zaczyna wypytywać o wieloryby. Czy jest w ogóle realna szansa by zobaczyć tu wieloryba? Ale takiego prawdziwego? Duuużego? No niestety, o olbrzymich humbakach na Morzu Białym to nie słyszałem, lecz dosyć często da się tu spotkać Bieługi.” – pisze Maciek – „I jak na zawołanie gdzieś po prawej burcie pojawia się charakterystyczny biały grzbiet…”

Rzeczywiście, wody Morza Białego to miejsce, gdzie dość często spotkać można białuchy, czyli przepiękne albinotyczne wieloryby.Od czerwca do sierpnia te niesamowite ssaki przypływają w rejon Wysp Sołowieckich na czas godów i wychowywania swojego potomstwa. Po urodzeniu cielęta białuchy maja barwę ciemno szarą lub szaro brązową. Z wiekiem redukuje się u nich zdolność wytwarzania melaniny – ciemnego pigmentu odpowiadającego za barwę naskórka. Starsze osobniki są całkowicie białe i zapewne dlatego staronordyckim ludom przypominały one pływających w wodzie topielców.Załodze Barlovento II nie udało się niestety dogonić wielorybów. Jak gdyby w ramach rekompensaty obok jachtu przepłynęły wygrzewające się na pływających deskach foki. Sołowki już nie daleko, a zaraz potem Archangielsk, wymiana załogi i zmiana kapitanów.

W ciągu dwóch najtrudniejszych, arktycznych etapów wyprawy Sekstant Expedition 2013 kapitan Maciek Sodkiewicz wraz ze swoimi załogami przeżył naprawdę dużo. Stanął na Ziemi Franciszka Józefa – najbardziej na północ wysuniętym archipelagu Europy, osiągając rekord dopłynął najdalej w kierunku bieguna jak tylko pozwoliła pokrywa lodowa Arktyki, a następnie przeszedł przez obie cieśniny łączące Morze Barentsa z Morzem Karskim i wypłynął na arktyczne wody Azji. Przez cały ten czas Maciek zmagał się z wszechwładzą rosyjskich służb specjalnych, z kłopotami nie najmłodszego już jachtu i ze sztormową pogodą.. Przede wszystkim jednak zmagał się z samym sobą.

„Siedzę na dachu i chłonę ciepłe promienie słońca. Jaki piękny dzień. Dwie bieługi, dwie małe foczki…. I w tym momencie tuż przed sztagiem przefrunął mały motylek. Powiecie, że to nic nadzwyczajnego. Może dla Was. Ale dla mnie, po ponad pięciu tygodniach spędzonych w Arktyce, to symbol powrotu do domu, do ciepłych stron… Jak chciałbym już znaleźć się w moim hamaku rozwieszonym w rodzinnym ogrodzie…”

 

Powrót do Archangielska

28 sierpnia 2013

Zakończył się czwarty etap wyprawy, a rozpoczął piąty. W Archangielsku częściowo wymieniła się załoga jachtu, a kapitan Maciej Sodkiewicz przekazał dowództwo kapitanowi Tomkowi Kulawikowi, który poprowadzi Barlovento II w drodze powrotnej do Gdyni.

W środę rano, po uzupełnieniu zapasów paliwa, wody i żywności ekipa Sekstant Expediton wypłynęła po raz kolejny na wody Morza Białego.

„Jakieś 15 mil od Archangielska spotkaliśmy foki. Było ich całkiem sporo, jakieś dwadzieścia sztuk. Podpłynęliśmy do nich, żeby się bliżej przyjrzeć, ale natychmiast uciekły i schowały się w swoich głębinach” – napisał Tomek
„Po chwili jednak zwyciężyła ciekawość 🙂 Foki wynurzyły się okrążając stalowy kadłub Barlovento II. Teraz to one obserwują nas, a nie my je”

 

Jednak Arktyka na pożegnanie przygotowała naszej załodze coś jeszcze. Coś zupełnie specjalnego… W nocy przez kilka minut widać było migoczącą po północnej stronie nieba zorzę polarną
„Cud natury, stwierdziliśmy jednym głosem.” – napisał Tomek.

 
 

Cerkiewna latarnia

28 sierpnia 2013

Barlovento II zacumował do niewielkiego pomostu Tamarin na Wyspach Sołowieckich. W tym niezwykłym miejscu strong>Barlovento II cumuje już po raz trzeci, ale za każdym razem sołowiecki archipelag odsłania inną ze swoich twarzy.Tym razem świeciło słońce. Nie często na Sołowkachtrafia się tak piękna pogoda. Cerkiewne kopuły lśniły w blasku słońca, a pod potężnymi kamiennymi murami klasztoru napotkać można było mnichów i licznych pielgrzymów z wielkimi plecakami na plecach.

Załoga postanowiła wykorzystać idealną wyżową pogodę udając się na samochodową wycieczkę po wyspie Wielkiej Sołowieckiej.

„Cudowna wycieczka z szoferem Wladimirem 🙂 Jechaliśmy przez takie wertepy, że całkiem wytrzęsło nam żołądki, a nasze kręgosłupy niemal wbiły się w siedzenia… Chyba wolę podróżować jachtem 🙂 🙂 🙂 ” – napisał Kapitan.

Wieczorem, po wycieczce załoga Barlovento II mogła skorzystać z tradycyjnej bani, w której używa się brzozowych witek. – „Po wszystkim skok do jeziorka i sołowiecki czaj”

Nad wyspą niezmiennie wznosi się majestatyczna Siekierna Góra, która przypomina o mrocznej przeszłości archipelagu.Na jej szczycie stoi wzniesiona w 1862 roku według projektu archangielskiego architekta Szachłarjewa, murowana cerkiew pod wezwaniem Wniebowstąpienia Pańskiego.Jest to budowla dość osobliwa W kopule dzwonnicy umieszczona została latarnia morska, która do dziś wskazuje drogę rybakom i żeglarzom…

 

Powrót przez Kanał

28 sierpnia 2013

„Z Sołowek wyszliśmy o 3 rano” – napisał Tomek – „Dopłynęliśmy do Białomorska i przeszliśmy pierwszą śluzę”.Potem formalności. Za śluzą trzeba się zatrzymać. Zameldować się odpowiednim służbom: kto? skąd? dokąd? po co?.. Trzeba także zapłacić za przejście przez Kanał. Wszystkie kolejne śluzy opłaca się tu za jednym zamachem. Załoga Barlovento II musi się spieszyć – za śluzą jest jeszcze most, który otwiera się tylko raz na dobę. Kapitan biegał więc jak po ogień, żeby załatwić wszystko na czas. – „Udało się w ostatnim momencie :)”

Przed śluzą nr 15 załoga Sekstant Expedition musiał się zatrzymać, aby przepuścić statek pasażerski. Operacja trwała bardzo długo, zaczęło robić się ciemno i ekipa postanowiła zanocować w tym miejscu.- „Wszyscy ułożyliśmy się do snu i kiedy powoli zapadaliśmy w spokojną drzemkę, na jacht wpadł dyspozytor, który obudził nas i nakazał natychmiastowe przejście śluzy nr 15 i przepłynięcie jednego kilometra do następnej. Tu nocujemy. Kanał ma w tym miejscu 30 m szerokości, jest ciemno i straszno.” – napisał Tomek

Następne dwa dni mijają załodze na mozolnym pokonywaniu kolejnych śluz i rozkoszowaniu się widokami urokliwych jeziorek i dzikiej karelskiej tagi na brzegach Kanału.W poniedziałek późnym wieczorem Barlovento II przeszedł ostatnią śluzę Kanału i dopłynął do Powińca.

 
 
 

Kopuły Kiży i mięso z niedźwiedzia

6 września 2013

Po wyjściu z Powińca załoga Sekstant Expedition skierowała się ponownie w stronę malowniczego skansenu na wyspie Kizy, wpisanego na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Ponieważ od ostatniego pobytu Barlovento II w tych stronach załoga zmieniała się trzykrotnie, to dla każdego członka ekipy wizyta ta była zupełnie nowym i niezapomnianym doświadczeniem.

 

Barlovento II dopłynął do brzegów Kizy w środę o poranku. Wcześniej przez noc załoga studiowała mapy szukając miejsca na postój, spokojnego i cichego miejsca wśród Kiżskich Szkierów.

Jacht meandrował pomiędzy malowniczymi wysepkami, aż wreszcie stanął na kotwicy po wschodniej stronie kompleksu cerkiewnego Kiży. Załoga zrzuciła ponton i podpłynęła do wyspy aby zobaczyć z bliska niesamowitą piramidę drewnianych kopuł cerkwi Przemienienia Pańskiego.

Podziwianiu unikatowych zabytków tradycyjnej, drewnianej architektury Karelii mogłoby pewnie nie być końca.

„Są naprawdę wspaniałe i ze wszech miar warte zobaczenia” – napisał Tomek – „Szybko jednak okazało się, że podeszliśmy do wyspy nie od tej strony, którą rosyjskie władze uznają za właściwą… zjawiła się milicja, której funkcjonariusze uprzejmie, acz stanowczo poprosili abyśmy stanęli po zachodniej stronie wyspy, tam gdzie znajdują się główne biura skansenu. No i nici ze spokojnego miejsca.” 🙂

„Ponieważ zdążyliśmy już obejrzeć najpiękniejsze zabytki, po podniesieniu kotwicy skierowaliśmy się prosto do Petrozavodska, gdzie czekało nas bardzo miłe przyjecie. Gospodarze przystani udostępnili nam banię i całe nowoczesne zaplecze socjalno-sanitarne.”

Odkrycia archeologiczne wskazują, że na terenie obecnego Petrozavodska intensywne osadnictwo rozwijało się już 7 tysięcy lat temu, w epoce mezolitu. W trakcie prac w dzielnicy Piaski odkryto ślady prostokątnych półziemianek tego okresu, w których mieszkały plemiona łowców reniferów.W średniowieczu w zasięgu współczesnego miasta funkcjonowało kilka karelskich osad będących początkowo pod jurysdykcją Republiki Nowogrodu a następnie Wielkiego Księstwa Moskiewskiego. Nie były to raczej osady biedne. Między 1000 a 1100 rokiem na terenie osady u ujścia niewielkiej rzeczki Neglinka ukryto skarb srebrnych monet. W ruskich źródłach historycznych pojawia się w tym miejscu wieś o nazwie Sołomiennoje, pochodzącej prawdopodobnie od słomianych strzech tamtejszych domostw.

Kolejny srebrny skarb, znaleziony w obecnej dzielnicy Svir pochodzi z XVI wieku. W tym czasie urodzony w Antwerpii słynny flamandzki kartograf Abraham Ortelius na swoich mapach w okolicy obecnego miasta zaznaczył osadę Onegaborg.Dzisiejszy Petrozavodsk został założony w 1703 roku zgodnie z dekretem Piotra I. Trwała wówczas Wielka Wojna Pónocna i car potrzebował nowej odlewni żeliwa do produkcji armat i kotwic na potrzeby Rosyjskiej Floty Bałtyckiej. Na zachodnim brzegu Onegi znaleziono pola obfitujące w rudę darniową i tam, u ujścia rzeki Szuja założono pierwszą odlewnię, którą po kilku zmianach nazwano ostatecznie „fabryką Piotrową” i od tej formy pochodzi obecna nazwa miasta.

W Petrozavodsku załoga odwiedziła restaurację „Karelskaja”, w której podawano przepyszne dania kuchni regionalnej. Kapitan Tomek Kulawik, zwany wśród przyjaciół Miśkiem zamówił jeden z karelskich specjałów, niedźwiedzie mięso.- „Jako Misiek chyba dopuściłem się aktu kanibalizmu.. ale warto było, smakowało rewelacyjnie!” – napisał.

 
 

Jeszcze raz – zorza

6 września 2013

Z Petrozavodska załoga wyruszyła w piątkowe popołudnie. Barlovento II skierował się w stronę ujścia rzeki Svir spływającej do jeziora Ładoga.- „W nocy przez około godzinę mogliśmy znowu oglądać zorzę polarną” – napisał Tomek- „Nie była co prawda tak okazała jak ta, którą widzieliśmy na Morzu Białym. Stanowiła zaledwie dalekie echo tamtej zorzy, jaką zobaczyć można w Arktyce… a mimo to cały czas robi ogromne wrażenie. Niesamowite zjawisko.”

Jacht dotarł do ujścia Sviru wczesnym rankiem, kiedy gęsta karelska mgła spowijała jeszcze brzegi jeziora.- „Trzeba było czekać aż do 9.00 żeby ten siwy tuman rozrzedził się nieco i odsłonił ląd” – napisał dalej Kapitan.
 
 
 
 

„Wreszcie udało nam się wpłynąć w rzekę. Wchodzimy i niejako z biegu pokonujemy pierwszą śluzę i most w Podporożu. Krajobraz dookoła jest dziki i piękny. Gdzieniegdzie widać przycupnięte małe drewniane domy. Ludzie stojący na brzegu pozdrawiają i machają nam dłońmi. Są bardzo serdeczni.Noc spędziliśmy przed śluzą Svirstroj. Od wschodniej strony przy śluzie nie ma żadnego nabrzeża, musieliśmy więc rzucić kotwicę. Nurt rzeki tak mocno zarył ją w dnie, że nad ranem ledwie zdołaliśmy ją podnieść. Nie było łatwo i kosztowało nas to trochę nerwów, ale w końcu jakoś poszło.” – napisał Tomek.

Po przejściu śluzy i kolejnego mostu w Łodejnoje Pole załoga zatrzymała się przy pomoście aby chwilę odpocząć i zrobić świeże zakupy. Potem Barlovento II oddał cumy i wypłynął w kierunku Ładogi.

 
 
 
 

Grób Arseniusza

6 września 2013

Po wyjściu na Ładogę Barlovento II od razu dostał dobry wiat. Wiało ze wschodu i jacht z prędkością niemal 6 węzłów płynął prosto w stronę wyspy Koniewiec, na której mieści się jeden z ważniejszych i bardziej urokliwych monastyrów w tej części Karelii, czyli Koniewski Monastyr Narodzenia Matki Bożej.

 
 
 

Świątynię tę pod koniec XIV wieku założył przybyły z klasztoru Walaam mnich Arseniusz. Początkowo mnich ten przez 5 lat mieszkał na wyspie jako pustelnik, a dopiero potem, otrzymawszy błogosławieństwo biskupa Nowogrodu, założył wspólnotę monastyczną. Wśród mnichów Arseniusz cieszył się tak ogromnym szacunkiem, że niemal natychmiast po jego śmierci w 1447 roku zaczęto czcić go niczym świętego. Założyciela monastyru pochowano w głównej cerkwi. W połowie XIX wieku Rosyjski Kościół Prawosławny kanonizował Arseniusza uznając go również za szczególnego patrona ludzi morza.

„Na wyspie rosło też mnóstwo pachnących grzybów, które zbieraliśmy widząc już w myślach wieczorną jajecznicę na bogato” 🙂 – napisał Tomek – „o 19tej wyszliśmy znów na Ładogę i popłynęliśmy do położonej na zachodnim brzegu jeziora Wladimirowki.”Wladimirowka to dawny port wojskowy. Można tu zobaczyć wraki wojskowych statków, które cywile tną i rozbierają na złom.
 

„Mieszkańcy miasta są bardzo serdeczni. Za darmo zawieźli nas do oddalonego 50 kilometrów sklepu, żebyśmy mogli uzupełnić zapasy żywnościowe – napisał Tomek – Rano odpływamy w kierunku Schlisselburga..”

 

Droga do Petersburga

14 września 2013

We wtorek załoga Sekstant Expedition wyruszyła w stronę schliesselburskiej twierdzy. Wiało 20 do 25 węzłów, więc Barlovento II na pełnych żaglach pomknął na południe.Do Schliesselburga załoga dotarła wieczorem. Dzięki uprzejmości obsługi Barlovento II mógł zacumować do pomostu pod samym muzeum twierdzy.
 
 

„Kustosz od razu zaproponował nam zwiedzanie. Szybko spakowaliśmy aparaty i ruszyliśmy – dopóki słońce jeszcze nie zaszło” – napisała do nas Renata – „Rano trzeba było niestety odpłynąć, bo do pomostu przy twierdzy w ciągu dnia przypływają statki wycieczkowe. Barlovento II zacumował więc pod restauracją Kafe Priczał. Mieliśmy okazję zwiedzić miasto i lokalne muzea. Następnie oddaliśmy cumy i skierowaliśmy się w stronę ujścia Newy. Nadszedł czas by opuścić piękną rosyjską Karelię…”

„Na Newie spory ruch. Dobijamy do umówionego z pilotem miejsca. Pilot zjawia się punktualnie i o 01:30 wyruszamy szlakiem podnoszonych mostów wraz z całą kolumną innych jednostek. Niezapomniane widoki pięknie oświetlonego nocą Sankt Petersburga każdy z nas na pewno zachowa na długo.” – napisała Renata

„Idziemy jako ostatni. Jesteśmy pod wrażeniem sprawności z jaką zamykają się za nami kolejne mosty. Około czwartej stajemy już przy przystani w marinie Krestovskij. Wszyscy jesteśmy wykończeni rozchodzimy się na zasłużony odpoczynek.”„Rankiem zabieramy się ostro za sprzątanie całego jachtu. Każdy ma przydzieloną prace i uwijamy się jak mróweczki aby jak najprędzej ruszyć na zwiedzanie tego niesamowitego miasta, „Wenecji północy”…

 

Kolejne dni upływają na wycieczkach pieszych, metrem i marszrutkami by zwiedzić miasto i Carskie Sioło. Motorówkami pływamy po niezliczonych kanałach. Spacerujemy po ulicach. Nogi bolą ale szkoda godzin i minut na odpoczynek, przecież jest jeszcze tyle do zobaczenia.”

 
 
 

Miasto cudów

14 września 2013

Zakończył się piąty etap wyprawy, a rozpoczął szósty, ostatni. Teraz przed załogą Sekstant Expedition droga do Gdyni przez dobrze znane Bałtyckie Morze.- „Jednak jeszcze jesteśmy w Rosji. Jeszcze wszystko może się zdarzyć” 🙂 – napisał kapitan Tomek Kulawik.W sobotę rano do Petersburga dotarła kolejna załoga. Nie obyło się jednak bez małej przygody – taksówkarz, poproszony o podwiezienie ekipy do mariny znał tylko jedną marinę w mieście.

Kiedy otrzymał zapłatę natychmiast odjechał. Szybko okazało się, że to nie nie jest właściwa marina…- „Na szczęście mieliśmy mapę w komórce. Od mariny Krestovskij dzielił nas kilometrowy spacer z bagażami. Daliśmy radę. Gdy dotarliśmy w końcu na miejsce na pokładzie Barlovento II czekało na nas pyszne śniadanko. Tylko pomidory wyglądały jakby przepłynęły pół Karelii” 🙂 – napisał Krzysztof

 

Po krótkiej naradzie i zapoznaniu się z załogą podjechałem sam do mojego pierwszego celu – ogrodu botanicznego. Skorzystałem z metra o którym w St. Petersburgu można powiedzieć że jest prawdziwym metrem. Zjeżdżasz schodami głęboko. Trwa to czasem nawet 3-4 minuty. Przystanków dużo, a odległości między stacjami znacznie większe niż w Warszawie. Zorganizowane perfekcyjnie i z rozmachem. Niektóre stacje wręcz zachwycają. Po drodze zahaczyłem o sklep z pamiątkami – Matrioszka jest 🙂 🙂

Wieczorem wybraliśmy się grupa do miasta. Tym razem nad rzekę Newę, a właściwe to na nią. Dziewczyny wyczytały w przewodniku znad kanału odchodzą wodne taksówki i załapaliśmy się na wieczorny rejs po Newie. Gdy wsiadaliśmy do łodzi nie było jeszcze ciemno, ale w trakcie rejsu zaszło słońce i mogliśmy oglądać nocną panoramę Petersburga od strony Newy. Naprawdę było co podziwiać! Rosjanie nie oszczędzają na oświetleniu mostów i budynków.”W niedzielę załoga kontynuowała jeszcze zwiedzanie miasta. Potem wspólny obiad w petersburskiej knajpie, zakupy i ształowanie jachtu. Na poniedziałek zaplanowano odprawę celną w Twierdzy Kronsztad.

 

Twierdza Kronsztad

14 września 2013

Dzień w Rosji bez przygód jest dniem straconym. Po śniadaniu załoga jachtu Barlovento II próbowała odpalić silnik… Nic z tego. W trakcie postoju w Petersburgu akumulator rozruchowy wyczerpał się do zera. Trzeba było naładować akumulatory z kei. Po godzinie ładowania silnik zaskoczył i nasza załoga ruszyła w kierunku Twierdzy Kronsztad„Wyspa z piękną cerkwią widoczną od strony morza. Kilka bloków, ruiny portów i zardzewiałe żurawie portowe… Rosja.” – napisał Krzysiek – „Stanęliśmy przy odprawie i wszystko poszło prawie dobrze. Celnicy podbili nam paszporty i zaprosili z powrotem na jacht… Ale jeszcze jesteśmy w Rosji…”

Chwilę później celnicy dopatrzyli się jakiejś pomyłki w dokumentach. Uznali, że jacht jako dobro materialne objęte przepisami celnymi powinien opuścić Rosję wraz z wyokrętowaniem pierwszego kapitana… Czyli na początku lipca.- Musieliśmy oddać z powrotem paszporty, Rosjanie anulowali nam wyjazd z kraju. Tak więc stoimy i ćwiczymy jedną z najważniejszych żeglarskich cnót – cierpliwość. Wyjątkiem jest kapitan Tomek, który siedzi pogranicznikami i walczy o nasze uwolnienie. My zaś czytamy, śpimy i gotujemy.

Wczoraj Kronsztad zrobił na nas przygnębiające wrażanie, ale dziś widać ze otaczające nas port żyje. Za nabrzeżem, przy którym stoimy widać nowe budynki portowe, pracują też pogłębiarki i pływające dźwigi. Widać również część zbudowanej niedawno grobli, która odcina ta część Zatoki Finskiej od reszty Bałtyku. Jest to główna część systemu chroniącego Petersburg przed zalaniem w wyniku napływu wody od strony morza.We wtorek wieczorem udało się ostatecznie przekonać rosyjskich celników, że jest to możliwe by jacht wprowadzał do Rosji jeden kapitan, a wyprowadzał inny. Nie było to łatwe, ale koniec końców Rosjanie uznali, że jest to możliwe. Barlovento II oddał cumy i pożeglował w stronę Tallina.

 

Gościnny Tallin

14 września 2013

W drodze powrotnej z Arktyki jacht Barlovento II ponownie zawinął do gościnnego Tallina.Tak jak poprzednio, o odpowiednią oprawę zadbała Agata Depka, której w tym miejscu należą się serdeczne podziękowania. Agata miała bardzo niewiele czasu, ale rano przybiegła do staromiejskiej mariny Vanasadama, żeby wypić kawę z powracającą załogą.

 
 

Niestety musiała szybko lecieć do pracy i nie doczekała już wizyty reporterów z dziennika Postimees, którzy przybyli na jacht koło 11.00 aby zrobić relację dla estońskich mediów.

Punktualnie o godzinie 12.00 zjawił się Pan Michał Świerzowski, przedstawiciel Wydziału Polityczno-Ekonomicznego Ambasady Rzeczpospolitej Polskiej w Tallinie. Pan Michał Świerzowski w imieniu Ambasadora RP w Estonii Pana Grzegorza Poznańskiego zaprosił załogę do zwiedzania miasta i osobiście oprowadził członków Sekstant Expedition – Rosyjska Arktyka 2013 po pięknej tallińskiej starówce.

Prognozy pogody przewidywały wiatry południowe i południowo-zachodnie, więc kapitan Tomek Kulawik nie mógł zbyt długo zabawić w tym gościnnym mieście. Jeszcze tego samego dnia wieczorem jacht Barlovento II oddał cumy i pożeglował w kierunku polskiego wybrzeża.

 

Zakończenie wyrawy

19 września 2013

W piątek 20 września o godzinie 11.00 do nabrzeża Basenu Jachtowego im. Mariusza Zaruskiego w Gdyni zacumuje polski jacht Barlovento II powracający z rekordowej arktycznej wyprawy „Sekstant Expedition – Rosyjska Arktyka 2013”.Wyprawa „Sekstant Expedition – Rosyjska Arktyka 2013” została zorganizowana przez kapitana Macieja Sodkiewicza. Głównym jej celem była żegluga, aż po granice pokrywy lodowej otaczającej biegun północny.

Cel został osiągnięty – w sobotę 20 lipca dowodzony przez kpt. Sodkiewicza jacht przekroczył 82 stopień szerokości geograficznej północnej zostawiając za rufą najbardziej na północ wysunięty skrawek lądu na szelfie kontynentalnym Europy. Barlovento II dotarł na pozycję 82° 10, 554 N, 60° 48, 020 E gdzie zacumował do kry lodowej. Jest to rekordowa pozycja północna osiągnięta przez jacht pod polską banderą.

Dalej na północ dopłynąć już się nie dało. Koncentracja kry lodowej przed nami była zbyt duża, żeby bezpiecznie żeglować dalej w górę. Zawróciliśmy więc i obraliśmy kurs na Ziemię Franciszka Józefa. To bardzo zabawne uczucie kiedy do Europy płynie się na południe. – powiedział kpt. Sodkiewicz

Arktyczna wyprawa rozpoczęła się 2 czerwca w Gdyni. W ciągu 111 dni żeglugi jacht Barlovento II przepłynął niemal 8 tysięcy mil morskich przez zimne wody Morza Białego, Morza Barentsa i Morza Karskiego aby dotrzeć do stanowiących północny kraniec Europy dziewiczych wysp archipelagu Ziemi Franciszka Józefa, a następnie podążyć do skraju otaczających biegun pól lodowych.