Wczoraj późnym wieczorkiem dostaliśmy kolejną relację:
„W nocy wiatr szybko osłabł i Barlovento bujało się na martwej fali z boku na bok – niczym śpiący w fiordzie wieloryb. Tyle ze wieloryba z pewnością obudziłby miarowy odgłos pracującego silnika. Na nocne wachty za sterem dźwięk ten działał zgoła inaczej – wszyscy najchętniej natychmiast by posnęli…
Ale sen na wachcie zarówno dziś w nocy jak i do południa był bardzo niewskazany: późnym wieczorem siadła lepka, wilgotna mgła i tylko czasem podnosiła się odsłaniając więcej niż 5-7 kabli wody. A potem, gdy już wydawało się, ze widnokrąg przetarł się na tyle, ze można zdjąć z dziobu zziębnięte 'oko’, nadchodził kolejny mleczny tuman. I znów trzeba wpatrywać się w przestrzeń, mając niemal pewność, że nic istotnego się przecież nie zobaczy.
A jednak nie można zrezygnować z obserwacji – niesione prądem wschodniogrenlandzkim olbrzymie góry lodowe czuja się jak u siebie nawet tu gdzie teraz jesteśmy – ponad 120 mil od Tasiilaq, 80 mil w linii prostej od brzegu Grenlandii. Każda kolejna wydaje się tą ostatnią, którą zobaczymy w tym rejsie – a potem zza horyzontu wyłania się kolejna – i kolejna…
Na szczęście w porze obiadu mgła siadła na dobre, wyszło słońce – a koło 16:00, na zmianę wachty pojawił się wiatr. Łagodne 10-15 węzłów z południa pozwoliło w końcu postawić wszystkie żagle i Barlovento w ciszy(!!) pędzi prawie 6 węzłów. To wielka odmiana po dobie monotonnego dźwięku silnika.
Do północno-zachodniego krańca Islandii mamy w tej chwili jakieś 240 mil – jeśli wszystko pójdzie sprawnie – dwie doby dobrej żeglugi. Oby tylko wiatr się utrzymał!
PS: wieloryb w sosie musztardowym jest super, choć niektórzy (w tym o dziwo kapitan) wybrali jarską wersję obiadu – czyli ryż z jabłkami… Dobrze, że wielorybina już się skończyła, bo kwestia jej jadalności i ewentualnego posmaku rybnego mogłaby trwale podzielić załogę na dwa obozy…”