„Jest czwartek, na Islandii już po 22, a pod burtę stojącego w Skagastroend Barlovento podjechały właśnie dwa wielkie, terenowe samochody wyładowane niemal po dachy zakupami. Bagaże III etapu już od południa lezą na kei, pomału topnieją sterty worków żeglarskich przywiezione przez załogę etapu IV. Wymiana załogi pomału dobiega końca…
Jesteśmy w Skagastroend, bo po raz kolejny sprawdziło się stare porzekadło, że lepsze jest wrogiem dobrego.
We wtorek rano, gdzieś ze środka islandzkiego interioru zadzwonił Maciek Sodkiewicz i zadał z pozoru niewinne pytanie:
– Skoro już sobie stoicie w tym Holmavik, to zmieniliście już olej w przekładni?
– Chyba wypadałoby spełnić życzenie naszego admirała… – Zarządził Miś. W końcu to zadanie wisiało nad nami od początku naszego etapu. Na naprawdę północnych wodach przekładnia musi działać bez zarzutu. No i się zaczęło…
Gdzie nasza przekładnia ma spust oleju wiedzieliśmy z rysunku technicznego – i opowieści zaprzyjaźnionego mechanika. Ale to, że na rysunku śrubka (klucz 36, ale wciąż śrubka) znajduje się na dole po środku, oznacza, że w rzeczywistości dostępu do niej praktycznie nie ma. To znaczy jest, ale wybiórczy: albo można coś widzieć, albo operować dłonią (byle szczupłą) gdzieś w szczelinie między przekładnią a wałem. a jeśli juz uda się obrócić klucz – jak to zrobić, żeby poluzowana śrubka nie wpadła do bezdennej w praktyce zęzy silnikowej? Przecież bez niej nigdzie nie popłyniemy… Nie nie nie, taka operacja byłaby zdecydowanie zbyt ryzykowna.
Innym sposobem na wyciągniecie oleju z przekładni jest pompka do oleju. Mamy na pokładzie ze dwie zapasowe pompy zęzowe, mamy awaryjną pompę dużej mocy, mamy pompkę paliwową do ogrzewania Eberspachera – ale pompki do oleju brak. Wizyta w 'Hardware shop’ w Holmavik (taki supermarket techniczny w miniaturze) też nie pomogła – miła pani bardzo starała sie znaleźć coś odpowiedniego – ale nic nie spełniało naszych wymagań. Zostało – po południu pójść na pożyczki. Na szczęście w porciku remontowano właśnie jeden z kutrów. Mechanik co prawda nie miał pompki na kutrze, ale sam zaproponował że przyniesie z domowego warsztatu – w końcu to tylko 400 metrów w prawo.
Pompka jest (na szczęście wężyk pasuje), puste butelki na stary olej też się znalazły, więc można przystąpić do działania! Teraz już będzie z górki – o ile precyzyjne operacje wymagające zgrania dwóch osób w ciasnym przedziale silnikowym Barlovento (czytaj: pod podłogą w nawigacyjnej) w ogóle mogą być łatwe…
Wreszcie koło 18 nowy olej znalazł się w przekładni i już, już Misiek miał ogłosić odejście na 2000, kiedy… z przerażeniem stwierdziliśmy, że WAŁ SIĘ NIE KRĘCI. Ani na biegu naprzód, ani na wstecznym. Ani na wolnych obrotach – ani wtedy, gdy przygazować – po prostu nic. Przekładnia najzwyczajniej w świecie obraziła się na nas…
Myśleliśmy pół nocy, telefonami wyciągaliśmy z łóżek zaprzyjaźnionych mechaników. Od każdego obudzonego słyszeliśmy najpierw mniej więcej to samo:
– A po co ruszaliście, skoro działało??
Jak to po co..? Przecież drodzy przyjaciele mechanicy sami radziliście, że warto to zrobić, nim pójdziemy naprawdę wysoko na północ… No ale żadna z teorii podpowiadanych przez telefon nie pomagała – wał stał jak wmurowany. Zostawiliśmy draństwo. I tak już było dobrze po północy.
W środę rano otwieraliśmy silnik niemal z obrzydzeniem. Skąd weźmiemy kolejny pomysł? Gdzie na Islandii znaleźć mechanika, który będzie się znał na przekładniach z Zakładów Mechanicznych w Pucku, rok produkcji 1988..??
– ..panowie, ale czy cięgno, to od manetki, nie powinno być przypadkiem przymocowane do sterowania przekładni..??
Istotnie, cięgno wisiało sobie swobodnie, a przekładnia pokazywała na luz niezależnie od tego, jak sie ustawiło manetkę silnika. Musieliśmy wypiąć cięgno przy okazji wczorajszych manewrów z olejem. Po założeniu na przekładnię – i zabezpieczeniu solidną zawleczką – wał oczywiście zaczął się obracać…
Przez nieuwagę straciliśmy – prawie dobę. Co powiedzieliśmy sobie nawzajem o naszej zbiorowej inteligencji – to na szczęście zostanie między nami.
Strata czasu była ty bardziej bolesna, że północny wiatr nie miał wcale zamiaru ucichnąć i nawet w naszym zacisznym porcie wiatromierz uparcie mówił 20 węzłów. Przy takim kierunku wiatru wyhalsowanie się z fiordu zajmie nam – 18 godzin? A potem jeszcze kolejnych 20? w drodze do Akureira? Wygląda na to, ze mamy szanse spotkać się z załogą czwartego etapu dopiero w piątek koło południa…
Szybka konsultacja między Miśkiem i Maćkiem – i zapadła decyzja o zmianie planów. Na wietrze ponad 30 węzłów Barlovento przecięło fiord niemal jednym halsem – 40 mil w nieco ponad 7 godzin – i stanęło w Skagastroend. Dla etapu III padło: tak stoimy.
Teraz pałeczkę przejmuje etap IV.”