Jak prawie poszedłem na ryby

Stoimy w Cambridge Bay. Ta osada, leżąca w samym sercu Arktyki, słynie z polowań na woły piżmowe i połowów arctic char – fantastycznej ryby przyominającej coś jakby skrzyżowanie łososia z strągiem. Choć mieszkańcy północy, niezależnie czy chodzi o polowanie czy połówn, zawsze używają słowa „harvest” – „zbiór”, które w umiarkowanym klimmacie kojarzy się raczej z uprawą zbóż, owoców czy warzyw… Oddaje za to ślicznie sezonowość: Teraz jest pora na ryby, bo wracają strumieniami z oceanu na jeziora, więc nawet nie warto pytać o mięso piżmowoła, bo będzie ono stare. Teraz sie je ryby 😃

Nie jesteśmy zbyt trudni do namówienia. Dobra rybka nie jest zła. Postanowiliśmy więc zdobyć świeżego Arctic Chara. Plan niby prosty. Złowić. Tylko gdzie? Wyspa Victorii, gdzie się znajdujemy to kraina kilkuset jezior. Dróg tu prawie nie ma. Jak więc znaleźć  dogodne łowisko?
Odpowiedzi poszukałem u Inuitów?
– Gdzie łowicie ryby?
– W Ekalluk River, Jaysco River lub Surrey River – odpowiedzieli bez wahania.
– A jak się tam dostać?
– Wodnosamolotem 🙂

Okazuje się, że łowi się tu głównie komercyjnie. Istnieje niewielka lokalna fabryka, zatrudniająca tylko kilka osób przez cały rok i dodatkowych kilkanaście sezonowo. Kontraktuje też około 50 okolicznych myśliwych zaopatrujących ją w ryby, które są codziennie transportowane wodnosamolotem do Cambridge Bay, gdzie są filetowane, mrożone lub wędzone. Stąd ruszają na kanadyjski i amerykański rynek.
Łączna waga odławianych co roku Arctic Charów to około 100 000 funtów. Czyli każdy myśliwy musi złowić około 350ryb. To całkiem sporo biorąc pod uwagę, że łowi się je tylko dwa razy w roku: w lipcu gdy płyną do oceanu, oraz pod koniec sierpnia, gdy wracają na słodkowodne jeziora. Cały ten  biznesik ożywia bardzo lokalną społeczność, dając zatrudnienie i przynosząc dochód powyżej miliona dolarów kanadyjskich. A kiedy sezon na ryby się kończy to można przestawić „produkcję” na woły piżmowe 😃

Być w samym centrum zagłębia rybnego i kupować mrożoną rybę??? Nie. To nie w naszym stylu. Po trzech dniach wrastania w krajobraz osady mieliśmy już tylu znajomych by przypuścić szturm na przetwórnię. Wróciliśmy z smakowitą, prawie czterokilogramową rybką, która właśnie przed chwilą przyleciała samolotem prosto z łowiska. Szykuje się kulinarna uczta