Nasz postój w Cambridge Bay nieco się przedłużył. Zostaliśmy zasypani pytaniami, czy zamierzamy tam zimować? Czy coś się stało? Czy wreszcie raczymy się ruszyć? Aby nie zapeszać nie odpisywaliśmy. Teraz przyszedł już czas opowiedzieć pewną historię.
Zaczęło się jeszcze na Grenlandii. Płynęliśmy kanałem Disko radosnym slalomem między lodowymi gigantami. Pogoda słoneczna, wiatr wziął tego dnia urlop. Idylle przerwał nagle ostry dźwięk alarmu temperatury wydechu. Momentalnie odstawiliśmy silnik. Straciliśmy chłodzenie.
Sprawdziłem drożność poboru wody, w filtrze – oprócz kilku mikro krewetek – też nie znalazłem nic ciekawego. Czyżby wirnik pompy? Oj tak… nasz pacjent posiadał już tylko trzy z ośmiu łopatek…
Wymiana poszła bardzo sprawnie. Zrobiliśmy to zanim najbliższa góra lodowa przydryfowała z pytaniem czy nie potrzebujemy osłony. Odniosłem nawet wrażenie, że Mareczek – trzon naszego pionu technicznego – poczuł się pominięty: miał wachtę nawigacyjną, więc dzielnie obserwował górę, a my, dwa Maćki bawiliśmy się w maszynowni…
Awaria wirnika to niezbyt częsty temat. Zawsze wymieniamy go przed sezonem, bo tak każe dobra praktyka – i to wystarczało. Wypływając z Polski mieliśmy założony nowy oraz 4 zapasowe. Powinny wystarczyć na kilka lat. Zatem wyobraźcie sobie nasze zdziwienie, gdy sytuacja powtórzyła się po zaledwie dwóch tygodniach! I potem jeszcze raz…
Jak na złość zawsze dzieje się to, gdy jesteśmy pomiędzy lodem, a temperatura wody oscyluje koło zera… Na początku śmialiśmy się, że to motywator dla technicznych, by jak najmniej się pomoczyć przy wymianie. Ale zapas wirników topniał. Coraz mniej było mi do śmiechu. Zakładając przedostatni nie śmiałem się już wcale. Byliśmy jeszcze przed półmetkiem przejścia….
Pojawił się pomysł by dostarczyć dodatkowe wirniki oraz (tak na wszelki wypadek) całą zapasową pompę do Cambridge Bay. Zaprzyjaźniona Nashachata II planowała w tym miejscu wymianę załogi zawrócą w stronę Grenlandii. Na lądzie Ewa momentalnie zdobyła 10 wirników. Wyczarowała gdzieś spod ziemi nową pompę do perkinsa. Po czym rozdała to chłopakom. Niech leci w różnych bagażach – któryś z nich na pewno dotrze 😃
Staliśmy w Cambridge Bay. Cały czas coś niby się działo, ale narastała niepewność: Lato pomału się kończyło. Jachty przypływały, uzupełniały zapasy i natychmiast ruszały dalej – a my czekaliśmy na obiecane wirniki. Każdemu z nas chodziła po głowie ta sama myśl: Wypłynąć! Ruszyć stąd jak najszybciej. Zanim lato się skończy. Nim nastaną jesienne sztormy i lód zacznie zamykać trasę. Każda noc była coraz dłuższa, a myśli coraz bardziej natarczywe: Co jeśli wirniki nie dolecą? Albo loty będą odwołane?
I wtedy zdarzył się cud. Nasz agregat odmówił współpracy. W porze śniadania wyciekł z niego płyn chłodzący i maszyna wyłączyła się sama. Kończą się wirniki do silnika. Padł agregat. W takiej sytuacji cieszy się może tylko wariat… A jednak!
Po pierwsze agregat skoro miał się zepsuć, to stało by się to wcześniej lub później. Więc lepiej, że w porcie, na cumach, gdy wprost narzekamy nadmiar czasu. Po drugie znaleźliśmy zajęcie dla myśli. Mogliśmy skupić się na naprawianiu agregatu, nie myśląc o tym czy wirniki przylecą i za ile dni.
Tym razem działaliśmy pełnym zespołem technicznym 3M: dwa Maćki i Marek. Po wyeliminowaniu wszystkich łatwo dostępnych miejsc potencjalnego wycieku zawęziliśmy listę podejrzanych do pompy chłodzenia. Łożysko miała jak grzechotka i ciekła z uszczelniacza. To już wyglądało poważniej. Konieczna była przerwa na świętą robotniczą kawę.
– Chyba musimy ją zdjąć.
– Pewnie ale jak wymienić łożysko i uszczelniacz tu na końcu świata?
– Może by ją podgrzać na kominku a potem spróbować puknąć…
Chłopaki wyraźnie się rozkręcali. Niestety musiałem zepsuć im zabawę.
– A może wymienimy całą pompę? – podrzuciłem pomysł.
– Taaa… To idź i znajdź sklep z pompami do Vetusa
– Zima przyjdzie zanim zdobędziesz tu taką pompę… – powiało sceptycyzmem.
Nie chcąc znęcać się dłużej nad nimi poszedłem na rufę i wróciłem z nowiutką i błyszczącą pompą.
– Od Vetusa nie mam, ale od Mitsubishi powinna pasować. Proszę 😃
– O Ty!
– O kur….
– Wozisz pompę?
– Ano przez przypadek jedną mam😃
Pozostał nam tylko montaż i temat dorobienia uszczelki. To moment, kiedy trzeba podziękować Mirkowi, Przemkowi i Wojtkowi. To oni nauczyli mnie, że każdą uszczelkę można dorobić. Trzeba mieć tylko z czego i czym. Od tej pory na Inatiz mamy zarówno gambit jak i wybijaki. W ten sposób powstał najpierw szablon a następnie bardzo zgrabna uszczeleczka. Trochę zabawy wymagało jeszcze uszczelnienie rurki łączącej pompę z termostatem. Składaliśmy pompę trzy razy, ale to było nawet całkiem przyjemne. Już o drugiej w nocy nasz agregacik był gotowy na dalszą wyprawę 🙂
No i w tym czasie zupełnie nie myśleliśmy o tym czy wirniki dolecą. Czy może się spóźnią…
Doleciały. Samolot spóźnił się tylko dwie godziny – co tu, w Arktyce, jest zupełnie pomijalne. Czekaliśmy na dostawę już z włączonym silnikiem. Szybki uścisk dłoni. Przejęliśmy paczuszki. Podziękowaliśmy symboliczną butelką Amundsena i już gnaliśmy dalej. Zanim lato się skończy…