Ostatnie chwile na Grenlandii….

DSC_0228

Wygląda na to, że załoga powoli szykuje się do powrotu na Islandię…:

„Trzeba się w końcu przyznać – kupiliśmy wczoraj mięso wieloryba. Wątpliwości etyczne wątpliwościami, ale ciekawość przeważyła. W końcu przypłynęliśmy tu dowiedzieć się, jak się żyje na tym końcu świata – a 3 czy 4 kilogramy mięsa, które kupiliśmy nie wpłyną raczej na decyzję mieszkańców Grenlandii czy upolować kolejnego wielkiego ssaka?

Troszkę gorzej poczuliśmy się z tą decyzją, gdy odwiedziliśmy miejsce, w którym na brzegu leżały resztki sprawionych wielorybów. Wszyscy byliśmy zszokowani rozmiarami rzeźni, która tam się odbyła. Tylko Magda, która jest lekarzem, podeszła do krwawych widoków na chłodno, fachowo objaśniając nam anatomię wielkiego ssaka:

– Zobaczcie, nie zostawili ani grama mięśni – całe mięso wypreparowano bardzo czysto. W ogóle jak na zwierzaka tej wielkości to niewiele z niego zostało… A w zasadzie z niej – bo to była wielorybica – to tutaj, to wielorybi płód… Małe nie urośnie, szkoda… Za to spójrzcie na fiszbiny! Te płatki, te włoski – ten system filtracyjny jest po prostu genialny..!

Cóż, minęła noc, przyszła pora przygotowania obiadu – i na wielki połeć mięsa znów patrzyliśmy jak na potencjalne steki… W kolorze wołowiny, ma strukturę gdzieś między polędwicą a rozbefem – i tylko niewiarygodnie grube błony i ścięgna przypominają, że zwierzę to było znacznie większe od krowy. No i ta rybna(? – przecież wieloryb nie jada ryb…) nuta w zapachu, wołowina nigdy tak nie pachnie.

Kwestia rybnej nuty zdominowała również dyskusje nad usmażonymi już stekami – Magda twierdziła, że zdecydowanie czuć posmak ryby, Artur zaś, że raczej przypomina mu to wątróbkę… cóż, jutro będziemy kontynuować dysputę – renifer to to nie jest, ale grzechem byłoby pozwolić mu się zmarnować!

Obiad wypadł nam tuż po tym, jak rzuciliśmy kotwicę w Kulusuk – niewielkiej miejscowości oddalonej od Tasiilaq o jakieś 15 mil. Osada jest wyraźnie mniejsza niż Tasiilaq, ale ma na Grenlandii Wschodniej ugruntowaną pozycję – to tu udało się wygospodarować na tyle długi pas płaskiej przestrzeni, by urządzić lotnisko. Tak, lotnisko na którym mogą lądować nie tylko helikoptery, ale nawet kilkunastoosobowe samoloty!

Kulusuk okazało się bardzo malowniczym miejscem, ale spacer po nim przebiegł bez większych emocji. Pomału przyzwyczajamy się do tego, że upolowane foki trzyma się w porcie – przymocowane do swojej łodzi – po prostu w lodówce. Za to prawdziwe zainteresowanie wzbudziły piękne, dorodne dorsze wypakowywane z jednej z niewielkich łódek. Dorsze! a więc jednak ryba tutaj chodzi! Od rybaka dowiedzieliśmy się, w którym miejscu można spodziewać się takich połowów – i teraz krążymy obok cypelka, nad dorszową 'górką’ (ot, takie wypłycenie do raptem 40 m głębokości) a Misiek i Marek pracowicie usiłują coś złowić… DSC_0322

…zobaczymy jutro jak to z tymi połowami będzie  na razie planujemy, że po zakończeniu wędkowania będziemy starali sie dotrzeć fiordami do Sermiligaq – ostatniej nieodwiedzonej jeszcze przez nas miejscowości w tym regionie.”

W międzyczasie dotarła do nas jeszcze jedna krótka notka:

 „W nocy wróciliśmy do Tasiilaq, bo z Kusuluk nie dało się dało się przejsć do Sermiligaq. Przez ostatnie 3 dni było ciepło i lodowce walą lodem jak głupie….

Noc była ciężka, bo nie dość, ze pchanie się na północ było trudne, to powrót był jeszcze trudniejszy więc jak o 05:20 kotwica poszła w dół, wszyscy padli spać – i życie zaczęło wracać na jacht koło 11:00. W tej chwili wołają na śniadanie(?)…  Po śniadaniu kotwica w górę i płyniemy – raczej już prosto na Islandię…”