– Nie mam pojęcia, jak to zrobicie, ale z ekipą V etapu po prostu MUSZĄ przylecieć zbiorniki na co najmniej 200 litrów wody! 500 litrów na 3 tygodnie to zdecydowanie za mało, a tym razem nigdzie nie zatankuję…
Temat zbiorników na wodę wisiał nad nami od momentu gdy Barlovento opuściło Górki Zachodnie. Dosłownie. Gdy jacht z załogą I etapu oddał cumy i oddalał się z wolna w kierunku wyjścia na Zatokę, my poszliśmy zamknąć magazynek. Maciek wsadził jeszcze głowę do środka, żeby sprawdzić, czy zostawiamy względny ład – i zdębiał:
– Wiecie… to metalowe tam pod tą stertą starych żagli… jak dla mnie to to są dziobowe zbiorniki z Barlo…
Rzeczywiście, w najciemniejszym kącie zagraconego do granic możliwości pomieszczenia – leżały zbiorniki. No ale w magazynku leżało wiele różnych rzeczy – na przykład stare alternatory na 12V (Barlovento potrzebuje takiego na 24V) – więc może te zbiorniki to też taka zaszłość? Może na jachcie są nowe, a stare armator zostawił – tak na wszelki wypadek? Byliśmy zbyt zmęczeni czterodniowym maratonem przygotowań do startu wyprawy, żeby się tym przejmować. Zresztą… aż do Longyeabyen Barlovento będzie najdalej co 8-10 dni tankować wodę. 500 litrów w głównym zbiorniku na razie swobodnie wystarczy.
– Pomyślimy o tym, jak odeśpimy – zarządził Maciek.
Faktycznie trwało to trochę dłużej – do tematu zbiorników wróciliśmy, gdy Maciek Sodkiewicz wraz z załogą IV etapu przyleciał na Islandię. Komisyjnie zdemontowano podłogę w forpiku i z niechęcią stwierdzono, że zęza – poza standardowymi wyziewami – zionie pustką. Po zbiornikach, które były tu jeszcze rok temu – nie było śladu. Najwyraźniej, po bardzo pośpiesznym remoncie dziobowej części jachtu, ktoś z ekipy armatora zapomniał je zamontować…
Mieliśmy poważny problem do rozwiązania: Transport oryginalnych zbiorników raczej nie wchodził w grę – nie stać nas na nadanie specjalnego ładunku lotniczego na Spitsbergen. Wręczenie każdemu uczestnikowi V etapu dwudziestolitrowego kanistra na wodę jako bagażu podręcznego również nie przejdzie – bunt załogi jeszcze przed zaokrętowaniem? Nie, zdecydowanie lepiej nie ryzykować…
Na szczęście okazało się, ze miłośnicy campingu też nie lubią wielkich i sztywnych baniaków na wodę. Na ich potrzeby produkowane są kanistry – składane! Piętnastolitowy pojemnik po złożeniu to ledwie 23x23x8 – w centymetrach! W dodatku ważą tyle co nic! A że Tymek i tak miał mieć dodatkowy bagaż, więc starczy że weźmie naprawdę dużą torbę..
– To dorzućcie mu tam jeszcze ze trzy komplety filtrów paliwa i świecę do silnika do pontonu… – zakomenderował Maciek przez satelitę, na wieść o tym, że będzie miał te swoje 200 litrów wody…
W piątek późnym popołudniem Tymek, jego bezcenna torba, oraz reszta załogi V etapu znaleźli się w Longyearbyen – stolicy Spitsbergenu. Mieli jeszcze czas spotkać się i wymienić wrażenia z ekipą, która przypłynęła z Grenlandii… Dlatego też pora na zakupy i tankowanie jachtu przyszła dopiero w sobotę. Koło 16 zadzwonił Maciek Sodkiewicz, żeby przekazać, ze za chwilę odda cumy:
– Pójdziemy teraz spokojnie 60 mil do Kaffiøyra – jeden z polarników ma jakieś drobne, ale uciążliwe kłopoty z ramieniem… A że teraz na pokładzie mam lekarza – i to jeszcze rehabilitanta – w Arktyce nie wolno nie pomóc. Nie muszę się spieszyć, w międzynarodowej stacji naukowej Ny-Ålesund chciałbym być dopiero na poniedziałek – wtedy będzie można ściągnąć świeżą sytuację lodową – i będę z ekipą podejmować decyzje, jak płyniemy…
Aktualna sytuacja lodowa ważna rzecz, ale przy układaniu planów nie bez znaczenia chyba był fakt, że Maciek ma dziś urodziny 🙂 Wiadomo, że zawsze miło świętować w większym gronie – szczególnie że stacje polarne na końcu świata mają swój unikalny klimat..
Podsumowując: V etap wyprawy można uznać za szczęśliwie rozpoczęty!Wszystkiego najlepszego Maćku!