– So that would be it… Welcome to Canada and have a great voyage!
I to by było na tyle… Witamy w Kanadzie, życzę wspaniałej podróży! Ton głosy oficera CBSA – kanadyjskiej służby granicznej świadczył o tym, że wypowiedziane zdanie szczerze go cieszyło. Trudno stwierdzić, czy dotarł do niego łoskot lawiny kamieni spadających z serc całej naszej ekipy. Przecież przez długie miesiące wcale nie było pewne, czy nasza wyprawa w ogóle do Kanady wpłynie…
Przez lata procedura wpływania na wody Kanady była znana i stosunkowo prosta: wpłynąć do jednego z setek „port of entry”, zadzwonić pod ogólnokrajowy numer, przedyktować dane paszportowe załogi, poczekać godzinę albo dwie na wizytę przedstawiciela lokalnej policji, który sprawdzi papierowe dokumenty – i na tym sprawa się kończyła. Przynajmniej przed Covid-19.
Gdy wybuchła pandemia, Kanadyjczycy potraktowali ją bardzo poważnie – i bardzo ograniczyli ruch na swoich granicach. Najostrzejsze restrykcje objęły Terytoria Północne, których mieszkańcy byli szczególnie zagrożeni nową chorobą – ze względu na brak zaplecza medycznego w małych osadach. Rządowe rozporządzenie zakazało jakiegokolwiek ruchu jednostek obcych bander na terenie Manitoby i Nunavut – dwóch prowincji otaczających wody Hudson Bay.
Rozporządzenie wygasało z końcem lutego – i wiedząc o tym, zaczęliśmy na poważnie planować naszą wyprawę. Skoro nie będzie zakazu, sprawa miała być prosta – przypłyniemy do któregoś z „ports of entry”, zadzwonimy na znany numer, spotkamy się z lokalnym policjantem i po wypełnieniu kilku formularzy usłyszymy: Welcome to Canada! Rzeczywistość okazała się dużo bardziej skomplikowana…
Co prawda zakaz żeglugi w Arktyce Kanadyjskiej już nie obowiązuje, ale administracja Kanady nadal stanowczo odradza wyprawy w tym rejonie. A jeśli już ktoś chciałby spróbować żeglować na północ od równoleżnika 55N – to musi się zapowiedzieć na kilka miesięcy naprzód. Oczywiście wysłaliśmy taki wniosek do ministerstwa transportu.
I wtedy na długie tygodnie zapadła cisza. Jakiejkolwiek odpowiedzi – brak.
Mijał czas, trzeba było kupować bilety lotnicze i kolejowe przez kanadyjskie pustkowia – a my nie wiedzieliśmy, czy w ogóle wpuszczą nas do Kanady! Co gorsza, nie mieliśmy nawet z kim o naszych planach rozmawiać…
Co dalej? Zrezygnować z odwiedzenia Hudson Bay i zadowolić się eksploracją Północnej Grenlandii? Czy liczyć na łut szczęścia? Za dużo serca włożyliśmy w przygotowania do wyprawy, żeby się poddać – ale na wszelki wypadek wszystkie bilety kupowaliśmy w taryfach flex…
Jednocześnie – skoro oficjalne kanały milczały – szukaliśmy innych możliwości kontaktu z administracją Kanady. Ambasada w Warszawie życzy powodzenia, ale pomóc nie może, sprawa jest w gestii ministerstwa transportu i służby granicznej. W ministerstwie transportu urzędniczka jest współczująca i rozumie nasze zaniepokojenie, ale może powiedzieć jedynie, że odpowiedź na nasz wniosek uzyskamy „in due time” – w stosownym czasie. Urzędnicy służby granicznej w Ottawie są bardzo uprzejmi, ale stanowczy – skoro na liście „ports of entry” nie ma żadnego portu w Nunavut czy Manitobie, to oni zapraszają do przeprowadzenia odprawy w Goose Bay – tylko 700 mil żeglugi na południe (w jedna stronę!)…
W maju rozpoczęliśmy naszą wyprawę – Inatiz wyruszyła z Gdańska, a my wciąż mieliśmy w głowach wielki znak zapytania. Dokąd dopłyniemy? Najwyżej spędzimy całe lato na Grenlandii…
Wreszcie w połowie czerwca, po prawie pięciu miesiącach oczekiwania, przyszła odpowiedź z ministerstwa transportu: Jeśli nadaj jesteście zainteresowani żeglugą w rejonie Arktyki Kanadyjskiej, dostarczcie proszę szczegółowe informacje o planowanej podróży.
Ruszyła lawina pytań: Lista załogi, dane paszportowe, dane rejestracyjne jachtu – to dość oczywiste. Plan rejsu z dokładnością do dnia i godziny – po żeglowaniu w lepszych czasach w Rosyjskiej Arktyce mamy pewną wprawę w jasnowidzeniu i tworzeniu takich dokumentów. Dowód ubezpieczenia jachtu – drobiazg, ale opis doświadczenia załogi w żegludze na wodach polarnych stanowił wyzwanie, bo jak zwięźle opisać to, że od ponad dziesięciu lat włóczymy się po wszystkich zimnych końcach świata? Skończyło się wielką tabelą w Excelu. Informacje o konstrukcji i wyposażeniu jachtu – co najmniej jakbyśmy szykowali się do inspekcji PRS!
Na koniec pytania o szczepienia przeciw Covid: kto, kiedy przyjął którą dawkę – wraz z prośbą o dowody wykonania szczepień i numery seryjne przyjmowanych dawek… Wszyscy oczywiście w pełni zaszczepieni, więc to tylko uciążliwa formalność – i kolejnych kilkadziesiąt dokumentów do przesłania. Ostatecznie skończyło się na przesłaniu 225 różnych dokumentów, które skompletowaliśmy w mniej niż tydzień – uff…
Ku naszemu zaskoczeniu już trzy dni później na mailu czekało oficjalne pismo, w którym ministerstwo transportu Kanady oficjalnie zezwala na przeprowadzenie naszej wyprawy! Zatem wolno nam żeglować po Hudson Bay!
Tylko jak się w tej Kanadzie odprawić? Wycieczka na południe do Goose Bay zupełnie się nam nie uśmiechała. To może zamiast z centralą CBSA w Ottawie – porozmawiać z praktykami? Ludźmi, którzy na co dzień odbierają telefony i odprawiają jachty? W końcu jak nie drzwiami to oknem…
Pani oficer, która odebrała telefon była zaskoczona, ale dużo mniej kategoryczna niż koledzy z centrali. Po konsultacji z szefem poprosiła, aby opisać naszą prośbę w mailu. Oczywiście – na wszelki wypadek od razu dołączyliśmy pozwolenie z ministerstwa transportu…
Znów posypały się pytania o dane załogi, jachtu, szczepienia przeciw Covid – tym razem uzupełnione o pytania o to, czy na pokładzie jest broń i kto ile gotówki będzie przewoził. Na wszystkie odpowiadaliśmy cierpliwie, ale z coraz większym niepokojem – bo wciąż nie powiedziano nam, czy będziemy mogli odprawić się na północy…
Wreszcie 20 lipca zadzwonił telefon. W słuchawce odezwał się Nicolas, starszy rangą oficer CBSA, który został przypisany do opieki nad naszą sprawą. Potwierdził wszystkie informacje z przesłanych dokumentów i stwierdził: – To kiedy ruszacie z Grenlandii do Kanady? Za cztery dni? Ok, to zadzwońcie tak na 24h przed wejściem na wody Nunavut, bezpośrednio do mnie, na ten numer.
Zadzwoniliśmy. Kiedy Nicolas zadał już wszystkie wymagane procedurą odprawy granicznej pytania, powiedział tylko:
– So that would be it… Welcome to Canada and have a great voyage!
Inatiz dokonała odprawy granicznej – mailem i jest pierwszym od trzech lat małym jachtem, który pojawi się na wodach Hudson Bay!
Później już w swobodnej rozmowie Nicolas przyznał, że trafiliśmy w proceduralne limbo:
– Stare przepisy sprzed pandemii nie zostały przywrócone, nowe – dopiero powstają. Zaczęliśmy od dużych statków komercyjnych, gdybyście byli cruiserem z tysiącem turystów – byłoby łatwiej…
Cała historia kosztowała nas mnóstwo nerwów i dosłownie nieprzespanych nocy. Aż trudno uwierzyć, że tak dobrze się skończyła – a może raczej: dopiero zaczyna
Na początek naszej przygody z Arktyką Kanadyjską Maciek wybrał odwiedziny w Zatoce Frobishera. Duży skok pływu i towarzyszące mu prądy morskie powodują wymianę ogromnych mas wody – dzięki czemu foki mają idealne warunki łapania ryb. A tam gdzie foki, będą też niedźwiedzie polarne. Naszą załogę postanowiła przywitać w Kanadzie niedźwiedzia mama z dwojgiem dzieci. Obrzuciła jacht z daleka badawczym spojrzenie, ale że nie przypominał foki – odpłynęła zająć się swoimi sprawami. My liczymy na więcej takich spotkań – w końcu niedźwiedzie stanowią 1/3 populacji Nunavut – pozostali mieszkańcy to ludzie.