Załoga Lodowych Krain odwiedziła już kilka osad Inuickich, dzięki czemu powoli zaczął się nam rysować obraz życia ich mieszkańców. Surowy klimat, zalegający przez wiele miesięcy śnieg i temperatury dochodzące zimą do -50°C wykluczają jakąkolwiek uprawę nawet w przydomowych ogródkach. Wszystko trzeba kupić przywiezione z cieplejszych miejsc lub… upolować.
W każdej osadzie znajdują się dwa takie same sklepy. Ich zaopatrzenie na pierwszy rzut oka nie wygląda źle. To jednak tylko pozory, bo odwiedziliśmy je tuż po pierwszych, sierpniowych dostawach „supplierami”. Inuici żyją bardzo rodzinnie, ale mają także wbudowane poczucie odpowiedzialności za swoją społeczność. Dlatego jeśli do sklepu dostarczonych zostanie na przykład 20 paczek chipsów, to nikt nie kupi więcej niż jednej. Albo gdy kobieta idzie po mleko do kawy i widzi, że na półce zostało mało, to też nie weźmie więcej niż jednego – tak by zostało też dla innych. Ale nawet jeśli produkty w sklepach są – kogo na nie stać, biorąc pod uwagę astronomicznie ceny? Jak przeżyć w świecie, gdzie paczka ręczników papierowych kosztuje niemal 40 dolarów?
Najwięcej o życiu w tutejszych osadach dowiedzieliśmy się w Whale Cove, gdzie społeczność przywitała nas wyjątkowo serdecznie, a mieszkańcy zaprosili do swoich domów, pokazali jak żyją i ugościli typowymi Inuickimi potrawami. Usłyszeliśmy od nich, że przyjezdni pracujący na kontraktach zarabiają wystarczająco dużo, by kupować w sklepie, ale rdzenni mieszkańcy opierają swoją dietę w większości na tym, co upolują. Na szczęście na tych terenach żyje wiele karibu, biełuch, morsów, fok oraz oczywiście można łowić ryby.
Na biełuchy poluje się sezonowo. Myśliwi, gdy wypatrzą stado, wypływają motorówkami na polowanie. Złowione białe wieloryby są ćwiartowane i rozdzielane pomiędzy osady. Mięso oraz tłuszcz ze skórą przechowuje się we wspólnych, dużych chłodniach, skąd mieszkańcy odbierają je w miarę potrzeby. Najsmaczniejsze – według tutejszego rozumienia – kąski przeznaczone są na specjalne okazje. Za największy przysmak uchodzi „makdak” – drobno krojona surowa skóra biełuchy wraz z tłuszczem. Często serwowana jest bezpośrednio na położonym na podłodze kartonie, a każdy odkraja nożem swój kawałek i długo żuje. Szczególnie długo, jeśli robimy to my – przyjezdni – za żadne skarby nie chcący urazić naszych gospodarzy… Niektórym z nas smakował trochę jak słonina, innym bardziej przypominał sashimi z ryby maślanej. Na pewno ukłonem dla naszych nienawykłych do takich specjałów kubków smakowych było podanie makdaka z sosem sojowym.
Co ciekawe, w innej osadzie usłyszeliśmy, że prawo do polowań jest dziedziczone. Rdzenni mieszkańcy mają prawo polować na biełuchy, niedźwiedzie polarne czy morsy. Biały, jeśli poślubił Inuitkę, nabywa prawa do polowań na foki, ale już do niedźwiedzi czy biełuch strzelać mu nie wolno. Wszyscy za to do woli mogą łowić ryby. Nad ochroną największych gatunków wielorybów czuwa lokalna administracja, która wydaje Inuitom określoną ilość pozwoleń rocznie.
Nie wszystkie rodziny są jednak wystarczająco zamożne, by posiłki odbywały się regularnie. Bywa, że jednego dnia jedzą dorośli, a następnego karmi się dzieci. To skutek biedy, ale i nie zawsze racjonalnego gospodarowania pieniędzmi. Łatwo zauważyć, że zarobione pieniądze szybko się rozchodzą, nałogi nie są rzadkie i nawet tym, którzy pracują na etacie często nie starcza do następnej wypłaty.