Trudno stwierdzić, na czym to polega – sygnał w końcu zawsze ten sam… – ale już od momentu, kiedy odezwał się dzwonek telefonu, wiadomo było, że z pokładu przyjdą lepsze wieści:
– Nareszcie wiatr dopasował się do prognozy i odszedł na północ! Idziemy sobie pełnym bajdewindem, bardzo sprawnie, można było w końcu odstawić silnik… Rety, jaka cudowna cisza..!
Tym razem Maciek brzmiał zdecydowanie jak wyspany – czyli w ciągu ostatniej doby na jachcie nie działo się nic niepokojącego. No i pozycja – 77°38N 05°46E – też musi napawać optymizmem: do brzegów Spitsbergenu zostało niecałe 100 mil, a skoro wiatr jest sprzyja – rano na horyzoncie powinno być widać wysokie szczyty tego północnego archipelagu. Po tygodniu żeglugi wśród lodu i mgły – cieszy już sama myśl o tym. Bo chłód i mgła ani myślą odpuszczać:
– Zimno jest pioruńsko. Nawet jeśli Eberspacher trochę nagrzeje w mesie, to już w nawigacyjnej istna lodówka. Zresztą nie grzejemy dużo, bo przechyły spore… Gdyby przynajmniej pozbyć się tej wilgoci z powietrza…
Arktyczna mgła – to powtarzało się we wszystkich opowieściach o odkrywczych wyprawach w dziewicze, polarne rejony. Mnóstwo zmieniło się od tamtej pory – ot, choćby to, że można ot tak, zadzwonić na ląd po prognozę… Ale wciąż mgła jest równie znienawidzona – a załoga marznie tak samo.
Cóż, w ramach zaklinania rzeczywistości – zdjęcie Barlovento w pełnym słońcu 🙂 Oby brzegi Spitsbergenu okazały się równie gościnne, jak Grenlandia czy Jan Mayen! Jest na to szansa, bo Maciek poprosił o namiary na Hahut na równinie Kaffiøyra. Chyba ma nadzieję odwiedzić toruńskich polarników ze Stacji Polarnej UMK… Tam nas jeszcze nie było 🙂