„Żeglowaliśmy wciąż na północ. Korzystny wiatr wypełniał żagle i pchał nas jeszcze głębiej w Arktykę. Planowaliśmy zatrzymać się na krótko w Ny Alesundzie, najdalej wysuniętym na północ miejscu, gdzie na Spitsbergenie mieszkają ludzie.
Dzień polarny kompletnie rozregulował już nasze zegary biologiczne. Człowiek nie wie, kiedy ma spać, kiedy jeść. Tylko grafik wacht nieubłaganie ustala pewne zasady. Po pięknej, słonecznej – nocnej – żegludze wpłynęliśmy do fiordu. Po prawej skąpe zabudowania stacji tworzących Ny Alesund. Na zegarku – piąta rano. Nie ma co już tam stawać, i tak na razie niczego nie załatwimy – normalni ludzie o tej porze śpią…
Zakotwiczyliśmy po drugiej stronie fiordu, tuż przy ruinach Ny London. Sto lat temu działała tutaj kopalnia marmuru. Pozostały po niej tylko stalowe kotły parowe, kilka wagoników i dźwig, który kiedyś służył do opuszczania urobku ze stromego, klifowego brzegu. Ale ja nie mogłem oderwać oczu od starego, żeliwnego pieca kuchennego: Drewniany dom, w którym stal, już dawno rozpadł się w pył. Piec stoi więc na środku równiny, a ktoś – chyba aby nie czuł się taki samotny – postawił na nim wiekowy czajnik i dzbanek do kawy. Jak przed stu laty – czekają, aż ktoś rozpali pod kuchnia i zaparzy kawę…
Postój w Ny Alesundzie potoczył się troszkę inaczej niż planowaliśmy. Najpierw wzięliśmy prysznic, uzupełniliśmy zapasy słodkiej wody, udało się nawet wstrzelić w krótkie godziny otwarcia jedynego tutaj sklepiku z pamiątkami. Potem wybraliśmy się na spacer poza osadę – do słynnego słupa, przy którym cumował „Norge”, sterowiec Amundsena. Stąd w 1926 roku słynny polarnik wyruszył wraz z Ellsworthem i Nobilem na pierwszy lot transarktyczny w kierunku Alaski. Dwa lata później również tutaj zaczęła się tragiczna ekspedycja sterowca „Italia”, w czasie której zginęło 7 z 16 członków załogi sterowca, a akcja ratowania rozbitków kosztowała życie samego Amundsena…
Refleksje o losach wielkiego polarnika szybko odeszły na dalszy plan, górę wzięło bujne życie. Na wysepce naprzeciwko wypatrzyliśmy stado fok wygrzewających się na piasku.! Gdy tylko nas spostrzegły, zaraz pierzchły do wody – w końcu to ich naturalne schronienie, tylko w wodzie mają szanse uciec przed białym niedźwiedziem… Jednak po chwili górę wzięła ciekawska natura i foki przypłynęły pooglądać sobie ludzi.
Skoro się nas nie boją, to można by wybrać się do nich z wizytą… Po godzinie już płynęliśmy do nich całą naszą flotyllą – Barlovento nieco z tyłu, przodem ponton i oba kajaki. Ku naszej radości foki potraktowały nas – jak kolegów do zabawy.! Pływały dookoła nas, nurkując i prychając co chwila, albo urządzając wyścigi z kajakami. Jeszcze nigdy nie widziałem tych zwierząt z tak bliska.!”