Z niektórymi wiadomościami nie sposób się pogodzić – nawet jeśli nie są do końca niespodziewane. Tak mamy z wiadomością o śmierci Ryśka Wojnowskiego.
Poznaliśmy się niemal dwanaście lat temu, gdy my dopiero uczyliśmy się marzyć o żeglarskich wyprawach – a jego Lady Dana 44 czekała już na zwodowanie. Z ogromną życzliwością i tylko czasem z leciutkim pobłażaniem patrzył na ambitnych młodziaków, gotowych na wariata rzucić się w bardzo trudne projekty. Kibicował, doradzał i cieszył się z naszych sukcesów. Mentor? Bezlitośnie wykpiłby napuszone słowo. Starszy, bardziej doświadczony kolega? Za mało powiedziane.
Bezinteresownie pomocny, uroczo bezczelny, z jednakową swobodą i spokojem zabierał się do spraw małych i wielkich. Stanowczy partner w projektach – i refleksyjny przyjaciel. A przede wszystkim wspaniały kapitan, który – choć pełen respektu dla morza – miał śmiałość konsekwentnie realizować najodważniejsze plany.
To abstrakcyjne, że Ryśka już z nami nie ma… ale czy nie ma? Czy kiedykolwiek jego życiowa fantazja przestanie być odnośnikiem dla wszystkiego, co robimy?
Rodzinie Ryśka i jego Przyjaciołom składamy najserdeczniejsze wyrazy współczucia.