PoWODY do świetowania

Każdy świętuje co innego. Dla jednych będzie to niedziela. Dla innych urodziny. Dla nas na wyprawie świętem jest…prysznic. W rejonach gdzie pływamy nie ma marin. Nawet jeśli osada inuicka ma kawałek nabrzeża to nie uświadczysz na nim prądu ani wody. Trudno się dziwić. Nie ma tu wodociągów ani kanalizacji. Każdy dom ma swój zbiornik na wodę pitną. Gdy zaczyna się kończyć to dzwoni się po „water-mana” i woda przyjeżdza cysterną. Czasem się jednak zdarzy, że kierowca jest niedostępny bo pojechał na przykład na polowanie. Wtedy woda przyjedzie…za dwa lub trzy dni. Dostawy wody są oczywiście płatne, a jej jakość….Większość starszych Inuitów woli zimą topić śnieg.
My, na jachcie wodę produkujemy odsalarką. Wychodzi całkiem dobra. Odsalarka rządzi się swoimi zasadami. Nie uruchamiamy jej stojąc na kotwicy przy osadzie. Łatwo wydedukować co pływa w tej wodzie 😃 Nie lubi też być używana w pobliżu lodowców. Tam woda niesie za dużo piasków i iłów. Filtry zapychają się ekspresowo. Odsalarka lubi otwarte morze i słoneczne dni. Wtedy solary i alternator dają odpowiednią ilość prądu by odsolić wodę i można przy okazji wykąpać załogę. Zdarza się to nie za często, nie za rzadko. O tak w sam raz.
Od opuszczenia Grenlandii zrobiliśmy już ponad 6000 litrów wody. Nie zawsze było łatwo bo wydajność membrany jest funkcją temperatury. Teoretycznie poniżej 4 stopni Celsjusza nie powinna działać w ogóle. Dobrze, że mamy tu taki mały patencik i trochę wstępnie podgrzewamy ocean.
Każda akcja odsalarki to święto. Mamy pełne zbiorniki. Pachnącą mydłem, uśmiechniętą załogę. Ba, mamy nawet naczynia umyte słodką wodą!!
Dlatego każde takie, jakże ważne dla nas święto zaznaczamy w kalendarzu niebieską kropką. Wasze czujne oko dostrzeże też kropki czerwone. Spróbujcie zgadnąć co oznaczają…

Poszukiwacze złota

Wymiana pompy wtryskowej zakończyła się niewątpliwym sukcesem, ale nie da się ukryć – kosztowała fortunę. Same bilety lotnicze to kilkadziesiąt tysięcy złotych. Nie mówiąc o pozostałych kosztach. Dzięki sprawnej akcji mogliśmy kontynuować żeglugę i uniknęliśmy zimowania w Arktyce. Teraz czas pomyśleć jak załatać mocno nadszarpnięty budżet.
Rozwiązanie znaleźliśmy w Nome. To alaskańskie miasto rozkwitło dzięki gorączce złota – która trwa tu do dziś. Bo złoto w okolicy jest i jest znajdowane dosyć regularnie.
W panoramie miasta dominują olbrzymie płuczki z przełomu XIX i XX wieku. Przy ich pomocy przekopywano w poszukiwaniu złotego kruszcu delty okolicznych rzek, a także nadmorskie plaże. Relikty minionej epoki, tkwią tu niczym skamieniałe dinozaury.
Dziś technologia się zmieniła i złota poszukuje się głównie na dnie morskim w pobliżu ujścia rzek. W porcie stoją przeróżne futurystyczne konstrukcje które łączy jedno: mają spełnić marzenie o złotej fortunie. Niektóre są duże i posiadające jakąś dzielność morską, ale nie brakuje maleństw, które da się opisać tylko jako skrzyżowaniem tratwy z katamaranem, zawsze napędzane zaburtowymi silnikami benzynowymi – za to uzbrojone w potężne pompy i sita. Gdy ogląda się te wynalazki, nie wiadomo, czy bliżej im do Mad Maxa – czy Waterwoldu. Przekraczają wszystkie granice abstrakcji.
Gdy tylko zdarza się spokojny dzień, cała ta futurystyczna flotylla rusza na przybrzeżne wody marząc o złotym piasku, my postanowiliśmy dokonać kilku przeróbek na Inatiz i także rozpocząć podobną działalność. Pompę PPoż już mamy. Resztę dobudujemy. Trafimy na odpowiednie złoże i będziemy bogaczami.
Jak można się domyślić główną szantą pokładową jest u teraz „Few days”. No to bierzemy się do roboty nucąc „Mogę kopać tu dalej….”

NWP za nami!

W cieśninie Beringa leżą dwie wyspy Diomede. Choć dzielą je tylko dwie mile morskie to zmieściła się pomiędzy nimi zarówno granica morska między Stanami, a Rosją jak i linia zmiany daty. Duża Diomede jest oczywiście Rosyjska ( u nich wszystko zawsze największe ) zaś mała należy do Alaski.

Na tym nie koniec wyższości bloku wschodniego. Podczas gdy na Alaskańskiej wyspie jeszcze poniedziałek to na jej większej siostrze jest wtorek. Przez chwilę mieliśmy dwa szalone pomysły. Przepłynąć między wyspami oraz na chwilę, wiecie tak dosłownie chwilkę przekroczyć linię zmiany daty. Zobaczyć co kryje jutro, a potem wrócić. Wydarzenia na Ukrainie jakoś zniechęciły mnie do tego typu zabaw. Dlatego grzecznie płyniemy właściwą stroną cieśniny Beringa.

Jednocześnie pragniemy zameldować, że dziś czyli w poniedziałek 16 września 2024 o godzinie 1229 jacht Inatiz przekroczył północne koło podbiegunowe kończąc tym samym North West Passage ze wschodu na zachód. Po 3500 milach w lodzie, mgłach i sztormach dołączyliśmy to grona zaledwie kilku jachtów pod Polską banderą które przebyły ten trudny Arktyczny szlak. Udało się w ostatniej chwili bo lód z nad Syberii prawie nas odciął.

I wiecie co w tym wszystkim jest najbardziej abstrakcyjne. Siedzimy na pokładzie i w promieniach zachodzącego słońca widzimy jednocześnie wtorek na Czukotce, Diomedy i alaskański poniedziałek 😀

Zdążyć przed zimą

Mamy dużo szczęścia. Pogoda zrobiła się już bardziej jesienna. Coraz częściej przychodzą sztormowe wiatry. Dobrze, że wieją nam w rufę. Morze Czukockie jest dość płytkie i szybko tworzy się tu wysoka fala.Tizzie gna przed siebie bijąc kolejne rekordy prędkości. Ona też już by chciała przekroczyć cieśninę Beringa i opuścić North West Passage zanim zamknie go lód przesuwający się od strony Rosji. To takie swoiste regaty z lodem. Na razie ślizgając się po falach mamy szanse wygrać 😃 Na filmie wieje 8B ale nie czuć tego bo gnamy z prędkością prawie 8 węzłów…

W świetle zorzy

Emocje po przygodach z pompą trochę opadły i znów żeglujemy. Szczęśliwie, prawie cały czas z wiatrem. Noce z każdym dniem stają się coraz dłuższe. Ciemność oblepia nas niczym smoła. Nie widać dosłownie nic.

A w wodach przed nami mogą czaić się różne niespodzianki. Lód nie powiedział jeszcze ostatniego słowa i czeka na nas przed cieśniną Beringa. Natomiast towarzyszą już nam kłody dryfującego drewna – w końcu płyniemy już wzdłuż wybrzeży Alaski. To naprawdę imponujących rozmiarów pnie..! Na razie spotkaliśmy trzy takie niespodzianki ale wszystkie udało się wymanewrować. Jeden z żeglujących przed nami jachtów zaliczył zderzenie z taką kłodą. Było podobno dość poważnie.

U nas drewno dryftowe bardzo mile widziane, ale tylko w kominku. I wolimy gdy trafia w małych kawałkach zejściówką – a nie w kłodach przez dziób. Dlatego wypatrujemy go nieustannie by w razie czego sprawnie ominąć nieproszonego gościa. Używamy wszelkich dostępnych opcji. Szperacza lub latarek. Jednak najlepiej żegluje się w zielonej poświacie zorzy polarnej. Wtedy widać wszystko 🙂