Archiwum autora: Ewa Banaszek
Poszukiwacze złota
NWP za nami!
W cieśninie Beringa leżą dwie wyspy Diomede. Choć dzielą je tylko dwie mile morskie to zmieściła się pomiędzy nimi zarówno granica morska między Stanami, a Rosją jak i linia zmiany daty. Duża Diomede jest oczywiście Rosyjska ( u nich wszystko zawsze największe ) zaś mała należy do Alaski.
Na tym nie koniec wyższości bloku wschodniego. Podczas gdy na Alaskańskiej wyspie jeszcze poniedziałek to na jej większej siostrze jest wtorek. Przez chwilę mieliśmy dwa szalone pomysły. Przepłynąć między wyspami oraz na chwilę, wiecie tak dosłownie chwilkę przekroczyć linię zmiany daty. Zobaczyć co kryje jutro, a potem wrócić. Wydarzenia na Ukrainie jakoś zniechęciły mnie do tego typu zabaw. Dlatego grzecznie płyniemy właściwą stroną cieśniny Beringa.
Jednocześnie pragniemy zameldować, że dziś czyli w poniedziałek 16 września 2024 o godzinie 1229 jacht Inatiz przekroczył północne koło podbiegunowe kończąc tym samym North West Passage ze wschodu na zachód. Po 3500 milach w lodzie, mgłach i sztormach dołączyliśmy to grona zaledwie kilku jachtów pod Polską banderą które przebyły ten trudny Arktyczny szlak. Udało się w ostatniej chwili bo lód z nad Syberii prawie nas odciął.
I wiecie co w tym wszystkim jest najbardziej abstrakcyjne. Siedzimy na pokładzie i w promieniach zachodzącego słońca widzimy jednocześnie wtorek na Czukotce, Diomedy i alaskański poniedziałek 😀
Zdążyć przed zimą
Mamy dużo szczęścia. Pogoda zrobiła się już bardziej jesienna. Coraz częściej przychodzą sztormowe wiatry. Dobrze, że wieją nam w rufę. Morze Czukockie jest dość płytkie i szybko tworzy się tu wysoka fala.Tizzie gna przed siebie bijąc kolejne rekordy prędkości. Ona też już by chciała przekroczyć cieśninę Beringa i opuścić North West Passage zanim zamknie go lód przesuwający się od strony Rosji. To takie swoiste regaty z lodem. Na razie ślizgając się po falach mamy szanse wygrać Na filmie wieje 8B ale nie czuć tego bo gnamy z prędkością prawie 8 węzłów…
W świetle zorzy
Emocje po przygodach z pompą trochę opadły i znów żeglujemy. Szczęśliwie, prawie cały czas z wiatrem. Noce z każdym dniem stają się coraz dłuższe. Ciemność oblepia nas niczym smoła. Nie widać dosłownie nic.
A w wodach przed nami mogą czaić się różne niespodzianki. Lód nie powiedział jeszcze ostatniego słowa i czeka na nas przed cieśniną Beringa. Natomiast towarzyszą już nam kłody dryfującego drewna – w końcu płyniemy już wzdłuż wybrzeży Alaski. To naprawdę imponujących rozmiarów pnie..! Na razie spotkaliśmy trzy takie niespodzianki ale wszystkie udało się wymanewrować. Jeden z żeglujących przed nami jachtów zaliczył zderzenie z taką kłodą. Było podobno dość poważnie.
U nas drewno dryftowe bardzo mile widziane, ale tylko w kominku. I wolimy gdy trafia w małych kawałkach zejściówką – a nie w kłodach przez dziób. Dlatego wypatrujemy go nieustannie by w razie czego sprawnie ominąć nieproszonego gościa. Używamy wszelkich dostępnych opcji. Szperacza lub latarek. Jednak najlepiej żegluje się w zielonej poświacie zorzy polarnej. Wtedy widać wszystko 🙂
Happy End
Z opuszczeniem osady musieliśmy poczekać do piątku. Nie odważyłem się na próby silnika przy silnym wietrze. Za duże ryzyko, że złożyliśmy coś nie idealnie. Silnik zgaśnie, a my wylądujemy na brzegu. Wytrwaliśmy tyle dni. To jeszcze dobę mogliśmy poczekać. Wreszcie wiatr się uspokoił a podnieśliśmy kotwicę. Przez godzinę pływaliśmy po zatoce testując zmiany obrotów i rewers. Wyglądało to naprawdę dobrze. Część załogi twierdziła nawet, że brzmi lepiej niż przed awarią. Dla mnie najważniejsze, że brzmiał. Chodził równo i miarowo. Dokonaliśmy niemałej rzeczy. Czas ją podsumować:
Titans of the North
Mieliśmy w końcu w ręku wymarzoną część, ale po Ewie wyraźnie było widać ogromne zmęczenie: 4 samoloty, 40 godzin podróży i jeszcze nerwy w Vancouwer. Trzeba było jak najszybciej zawieźć pompę na jacht – a potem położyć Ewę spać.
Wrzuciłem pompę na tylne siedzenie Stevenowego pickupa i czekaliśmy juz spokojniej na resztę bagażu. Ze względu na (nie) wielkość lotniska nie ma tu taśmy. Bagaż wyjeżdza przed terminal samochodem z którego każdy odbiera swoją walizkę. W pewnym momencie podszedł do mnie mężczyzna i zapytał:
– Cześć. Kto pozwolił Ci prowadzić ten samochód?
– Steven – menadżer osady. Odwiozłem go na lotnisko. Zgarniam koleżankę która przyleciała z pompą, a potem mam zostawić pickupa pod budynkiem Hammletu.
– Aaa pompa… A jesteś pewien, że to TEN samochód?
No i wyszło, że pomyliłem pickupy. Stały dwa srebrne koło siebie. Oba otwarte, z kluczykami w stacyjce. Dobrze, że mój rozmówca nie odjechał z naszą pompą. Zresztą nie odjechałby daleko. Tu praktycznie nie ma dróg.
Jeszcze przed dotarciem do osady dałem znać przez UKF, że pompa jest. Marek z Maciusiem mieli już zdemontowaną pompę chłodzenia oraz zbiornik wyrównawczy. Nie wytrzymali bezczynnie. Kacper czekał na plaży na pompę i lokalnych mechaników. Coś wreszcie zaczynało się dziać..!
Procedura montażu pompy wtryskowej nie jest łatwa. Kilka osób straszyło nas, że nie każdy mechanik potrafi to poprawnie zrobić. Cala zabawa polega na dokładnym ustawieniu położenia wału silnika. Należy znaleźć TDC (górny martwy punkt) pierwszego cylindra. Tylko wtedy pompa będzie podawała paliwo na kolejne cylindry w odpowiednich momentach. To bardzo istotne. Jakakolwiek niedokładność może objawiać się skakaniem na obrotach lub utratą mocy pod obciążeniem.
Na szczęście mieliśmy bardzo dokładną instrukcję. Przez ostatnie dwie doby przeczytaliśmy ją chyba milion razy, a Maciuś porobił notatki dla każdego punktu – wzbogacając obserwacjami z dostępnych w sieci filmików. Kilka razy skorzystaliśmy z video konferencji z polską, gdzie Mirek Bednarz cierpliwie tłumaczył i pomagał…
W końcu powoli punkt po punkcie Maciek z Billym zabrali się do pracy. Znaleźli TDC silnika, zablokowali starą pompę, zdemontowali ją i zamontowali nową. Operacja trwała około czterech godzin. W tym czasie wiatr zaczął się wzmagać. W zatoce pojawiła się fala.
Silnik był złożony. Pozostało odpowietrzenie instalacji. Czy zadziała? Czy to faktycznie była wina pompy? Pierwsza próba zakręcenia. Druga. Na wtryskiwaczach pojawiło się paliwo. Przy trzeciej próbie silnik odpalił. Na początku powoli, jakby budził się z długiego letargu. Trzeba mu jeszcze bedzie wyregulować poziom niskich obrotów.
Na wiatromierzu było już ponad dwadzieścia pięć węzłów…
Teraz niech sobie wieje. Mam silnik! Żyjemy!!
…na cuda trzeba chwilę poczekać
Rzeczy niemożliwe załatwiamy od ręki…
Jeszcze przed wizytą lokalnych mechaników podzieliliśmy się z naszym działem brzegowym obawą, że to może być pompa wtryskowa. Ewa natychmiast zaczęła poszukiwanie pompy rotacyjnej Delphi DP200 1291 – dość specyficzna zachcianka… Ale w momencie, gdy Billy i Garry potwierdzili diagnozę, pompa była już kupiona, tyle, że – w Polsce. Niemały wydatek, ale wydawał się kroplą w porównaniu z wizją zimowania w Arktyce – lub dalszej żeglugi bez silnika.
Kacper równolegle znalazł trzy firmy w Stanach, które mogłyby mieć taką. Wszystkie tropy szybko się urwały: albo pompy nie było w magazynie, albo oferowano nam próbę regeneracji naszej. Pozostawało sprowadzenie newralgicznej części z Polski.
W osadzie Ulukhaktok, przy której cumowaliśmy, jest niewielkie lotnisko, gdzie lądują dwa samoloty tygodniowo. Najbliższy miał być – w czwartek. Nie było opcji, by pompa wysłana z Polski kurierem zdążyła przejść wszystkie odprawy celne i dotrzeć do nas tym samolotem. Błyskawicznie powstał szalony plan. Pompa została kupiona w poniedziałek. We wtorek powinna być u Ewy. W środę rano Ewa wsiądzie w samolot do Frankfurtu, potem przesiadka do Vancouver- i jeszcze w środę Ewa z pompą będą w Kanadzie. Potem już tylko lokalny lot do Yellowknife i wreszcie przesiadka do Ulukhaktok. Cztery samoloty, 40 godzin podróży… Plan mocno ryzykowny, ale jedyny który dawał nam szanse na wyrwanie się z Arktyki zanim lody zamkną drogę. Przez chwilę dało się poczuć przypływ optymizmu.
Podczas kolejnej wizyty na lądzie przedstawiliśmy plan Stevenowi. On wydawał się dużo bardziej sceptyczny.
– Naprawdę, chcesz ściągać część aż z Polski?
– Tak, to będzie najszybsze rozwiązanie.
– Loty będą kosztowały fortunę!
– Prawda. A ile potrwa ściągnięcie samej części?
Steven zamyślił się i po chwili pokiwał głową
– U nas sprowadzenie czegokolwiek zazwyczaj zajmuje miesiące…
Po chwili milczenia Steven podjął wątek:
– Trzymam kciuki byście wypłynęli stąd zanim nastanie pierwszy południowy sztorm. Bo wiesz… ta zatoka robi się bardzo niebezpieczna. Tworzą się tak wielkie fale, że zalewają nie tylko plażę i drogę. Potrafią dotrzeć nawet do linii pierwszych zabudowań. – Steven bezlitośnie brnął dalej – Życzę Wam jak najlepiej. Nasi mechanicy chętnie pomogą. Musisz jednak pamiętać, że ich umiejętności nie są nieograniczone. Nie pracowali dotąd przy silnikach jachtowych…
Steven nazwał wszystkie ryzyka, o których pracowicie staraliśmy się nie myśleć…
Po powrocie na jacht ściągnęliśmy wszystkie możliwe dokumentacje. Przez następną dobę starlink grzał się, a my oglądaliśmy dostępne tutoriale odnośnie wymiany pomp wtryskowych. Napięcie wisiało w powietrzu. Trzeba było zająć czymś załogę. Jeszcze raz sprawdziliśmy całą instalację paliwową. Na wszelki wypadek wymieniliśmy pompę zasilającą. Mieliśmy zapasową a chcieliśmy być stuprocentowo pewni, że to nie to. Zaczęliśmy także wozić paliwo w kanistrach z lokalnej stacji. Spacerek z dwudziestokilometrowym ciężarkiem przez osadę pozwala przez chwilę skupić się na czymś prostym i nie myśleć o problemie. Słony prysznic podczas przewożenia kanistrów pontonem także pomaga.
W końcu przychodzi sms od Ewy „Jestem w Vancouver. Ale bez pompy” 😭
Houston mamy problem!
Co mogło być powodem zgaśnięcia silnika? Rozrusznik kręci, a silnik ani myśli zaskoczyć. Nawet na chwilę. Na którymkolwiek cylindrze. Od rana zaczynamy szukać przyczyny: Zapowietrzenie? Nie – w zbiorniku jest jeszcze 700l paliwa. Woda w paliwie? – sprawdzamy odstojnik ale nie znajdujemy w nim śladu wody. Filtr paliwa? – jest trochę zabrudzony, ale widywało się gorsze. Dużo gorsze. Na wszelki wypadek wymieniamy go na nowy… Sprawdzamy cały układ paliwowy. Odpowietrzamy go segment po segmencie. Wygląda na to że paliwo dochodzi do pompy wtryskowej ale nie idzie na wtryskiwacze. Może to solenoid do gaszenia silnika? – wykręcamy go. Sprawdzamy. Bardzo ładnie wysuwa się po podaniu napięcia. Czyli nie tu leży przyczyna…
W tym samych czasie druga część załogi pompuje ponton, a następnie płynie do osady rozejrzeć się i poszukać jakiegoś wsparcia. Społeczność nie jest duża, raptem czterysta osób. Funkcjonują tu cysterny dowożące do domów wodę, olej opałowy i odbierające nieczystości. Musi być zatem jakiś mechanik. Mamy dużo szczęścia: niemal od razu Kacper z Olą spotykają Stevena, czyli menadżera odpowiadającego za wszystkie techniczne aspekty życia osady.
i od razu są dobre wieści: w osadzie jest mechanik – a nawet prawie dwóch. Billy ma uprawnienia, a Garry odbywa staż pod jego okiem. Pomimo dnia wolnego chłopaki dają się namówić i już po godzinie wieziemy ich pontonem na jacht. Przystępują do testów. Robią praktycznie to samo co my wcześniej. Uzyskując nawet te same rezultaty. Paliwo na pompę wtryskową dochodzi. Wraca jej przelewem. Lecz ani kropla nie idzie przewodami wtryskiwaczy. W końcu Billy stwierdza „I’m out of ideas”. Niedobrze. Wygląda na to, że padła pompa wtryskowa…
Równolegle trwają szeroko zakrojone konsultacje z zaprzyjaźnionymi mechanikami w Polsce i w Toronto. Wszyscy twierdzą, że pompy wtryskowe nie padają ot tak. Że najpierw silnik powinien skakać na obrotach. Powinny być jakieś oznaki, dźwięki, etc…
Maciuś z Billym znajdują na pompie otwór rewizyjny. Po otwarciu widać, że wałek pompy się kręci podczas obracania silnikiem. Ale paliwa pompa podać uparcie nie chce.
Wspólnie dochodzimy do przerażającego wniosku. Konieczna jest wymiana pompy wtryskowej. Tylko skąd ją zdobyć tu na końcu świata? I czy dotrze przed zimą…