Jednostka badawcza Barlovento II

20150714 Twitt 01Podczas wizyty w Polskiej Stacji Polarnej w Hornsundzie, do załogi Barlovento dołączył dr hab. Waldemar Walczowski z Pracowni Oceanografii Obserwacyjnej Instytutu Oceanologii Polskiej Akademii Nauk. Z pokładu naszego jachtu będzie prowadził badania planktonu żyjącego na rożnych głębokościach lodowatego morza otaczającego Spitsbergen. I tak Barlovento stało się jednostką badawczą…

Lodowe Krainy na Targach Boatex w Poznaniu

boatex_logoMiło nam poinformować, że w sobotę 7 lutego 2015 o godzinie 12:00 na targach Boatex w Poznaniu kpt. Maciek Sodkiewicz będzie opowiadał o naszej tegorocznej wyprawie.!
Maciek pojechał do Poznania ze świeżutką prezentacją złożoną z najciekawszych zdjęć i filmów, jakie udało się nam przygotować w tym roku.

Wszystkich poznaniaków – oraz tym, którym niestraszna dłuższa lub krótsza wycieczka – serdecznie zapraszamy na teren Międzynarodowych Targów Poznańskich, pod główną scenę Targów Boatex!

 

Lodowe Krainy 2014 wyróżnione nagrodą Złota Omega!

09Gala Żeglarska ad. 2014 800x600W piątek 07.11.2014 odbyła się po raz czwarty Wielkopolska Gala Żeglarska organizowana przez Wielkopolski Okręgowy Związek Żeglarski.

W trakcie Gali wręczona zastała nagroda Złotej Omegi za wybitne osiągnięcia w dziedzinie żeglarstwa w 2014 roku. Bardzo miło nam poinformować, że w kategorii  Morski Rejs Roku nagrodę otrzymali kapitanowie i organizatorzy naszej wyprawy – Lodowe Krainy 2014: Maciek Sodkiewicz, Tomek Kulawik, Darek Zuber i Tomek Adamczyk.

12Gala Żeglarska ad. 2014 800x600Śliczną statuetkę odebrał kpt. Tomek Adamczyk dzielnie wspierany przez wielkopolskich uczestników naszej wyprawy 🙂 A że było się czym chwalić, dzielili się swoją radością z innymi żeglarzami licznie zebranymi w poznańskim Domu Żołnierza.

Zapraszamy na Wielkopolską Galę Żeglarską!

20141107 zaproszenie Zlota OmegaWielkopolski Okręgowy Związek Żeglarski zaprasza wszystkich żeglarzy na Wielkopolską Galę Żeglarską, która odbędzie się odbędzie się w Poznaniu, w dniu 7 listopada 2014 o godz. 18.00 w sali Domu Żołnierza (ul.Niezłomnych 1).

W trakcie Gali wręczona zostanie Nagroda Roku ZŁOTA OMEGA 2014. A że w naszej wyprawie brała udział silna grupa Wielkopolan, z kpt. Tomkiem Adamczykiem na czele, również Lodowe Krainy 2014 mają szanse na nagrodę!

Wszystkich serdecznie zapraszamy do kibicowania!

Barlovento II wraca do domu..!

IMG_1682 600x400Wszystko co dobre – kiedyś się kończy. Z wolna kończy się również wyprawa Lodowe Krainy 2014. Nasz dzielny jacht Barlovento II od kilku dni żegluje już wzdłuż polskiego wybrzeża, a w sobotę 25 października 2014, po 134 dniach żeglugi i przebyciu ponad 8852 mil morskich zawinie do Gdyni.

Powitanie jachtu i jego załogi odbędzie się w najbliższą sobotę (tj. 25 października) o godz. 11:00 w gdyńskiej marinie. Połączone zostanie z konferencją prasową w siedzibie Pomorskiego Związku Żeglarskiego. Serdecznie zapraszamy na to nasze małe święto wszystkich przyjaciół i kibiców naszej wyprawy..!

Pierwszy śnieg

OLYMPUS DIGITAL CAMERA29 sierpnia

„Dzień ćwiczenia cierpliwości. Na jachcie zimno strasznie. Nie możemy jednak za bardzo grzać w mesie, bo co chwila ktoś wychodzi pilnować kotwicy. Gwałtowne przejście z ciepła w paskudne zimno natychmiast skończyłoby się przeziębieniem. Chłopaki stwierdzają, że już chyba wolą, żeby wszędzie było zimno.

Stoimy dalej w zatoce przy Virgohamna. Dla pewności rzuciliśmy ponad osiemdziesiąt metrów łańcucha. Jacht stoi pewnie, ale podmuchy dochodzące do 40 węzłów mocno targają łańcuchem. Na zewnątrz prószy pierwszy śnieg. Płatki są drobniutkie, ale udaje się ulepić miniaturowego bałwanka – w sierpniu..!

Gdy wiatr słabnie na moment, podejmujemy próbę desantu na ląd. Fala  wchodząca do zatoki zapewnia nam niezłą zabawę. Co któraś rozbija się o dziób pontonu, dosłownie nakrywając nas fontanną lodowatej wody. Co prawda mamy suche kombinezony, ale słona woda wciska się wszędzie, gdzie się da. Nawet gogle narciarskie nie pomagają, sól piecze w oczy,  ledwie widać, jak sterować.
Wyjrzenie za cypel rozwiało nadzieje, że dziś wypłyniemy. Silnik Balovento nie popchnie jachtu pod taką falę. Pozostaje nam czekać. Suszymy się i zawijamy w śpiworach. Jest naprawdę zimno. Ten wiatr musi się kiedyś skończyć.”

Kapryśny wiatr w Virgohamna

DSC_1313 640px28 sierpnia

„To nie był dobry dzień. Rano nie poznaliśmy Magdalensfiordu. Całą dolinę szczelnie wypełniały nisko wiszące chmury. Od czasu do czasu padał deszcz. Gdzie się podział wczorajszy sielski klimat?? Barometr spadał w zawrotnym tempie. Trzeba było jak najszybciej wypłynąć, nim pogoda popsuje się na dobre.
Popłynęliśmy do Virgohamna. W planie mieliśmy zwiedzanie pozostałości bazy, w której w swój tragiczny lot w stronę bieguna północnego w 1897 roku wyruszył Andree. Chcieliśmy też zdesantować się pontonem na drugą stronę cieśniny, tam gdzie znajdują się pozostałości Smeerenburga. Na początku XVII wieku zbudowano tu największą osadę wielorybniczą. W okresie swojego rozkwitu w Smeerenburgu mieszkało ponad 1200 osób – był kościół, piekarnie oraz wszystko co niezbędne do obsługi prawie stu statków wielorybniczych, polujących na północ od Spitsbergenu. Do dziś ocalały tylko fundamenty kilku budynków i.. kości wielorybów.
Niestety pogoda miała dla nas inne plany. Barometr opadł już o ponad dwadzieścia kresek i to w ciągu niespełna dwunastu godzin. Będzie wiało. I to mocno. Już gdy wpływaliśmy do zatoki, wiatr mocno gwizdał w takielunku – i dopiero się rozkręcał. Znaleźliśmy w miarę osłonięty kawałek zatoki z głębokością idealną do kotwiczenia, czyli ciut ponad 6 metrów. Dla pewności rzuciliśmy 50 metrów łańcucha – w połączeniu z masywną, sześćdziesięciokilową kotwicą powinny zapewnić nam bezpieczny postój.
Po obiedzie gwizdnęło na dobre. Wiatr ślizgał się po kamienistych zboczach wyspy i co chwila atakował z innej strony. Raz dmuchał wprost z południowego zbocza, po chwili robi sobie rynnę z doliny i, szarpiąc jachtem, dął ze wschodu. Ale najniebezpieczniejsze były zachodnie podmuchy, bo spychały nam rufę na ostre zęby skalistej wysepki. Jacht tańczył na kotwicy, a kolejni wachtowi dzielnie trwali na posterunku na dziobie, pilnując czy kotwica trzyma. Zmieniali się co godzina, bo w zimnym wietrze trudno byłoby wytrzymać choć pięć minut dłużej. A pilnować trzeba było, bo tylko to dawało szanse na odpalenie sinika i uniknięcie wyrzucenia na brzeg.
I to właśnie uratowało nam życie. Siedzieliśmy w mesie i graliśmy w karty, na zewnątrz wiatr wył coraz głośniej. Co jakiś czas przychodził mocniejszy szkwał i czuliśmy, jak jacht szarpie się na łańcuchu kotwicznym. Zazwyczaj podmuch trwał tylko kilka sekund, a potem trochę odpuszczał. Ale za którymś razem przyszedł szkwał, który trwał, i trwał.. aż w pewnym momencie przebiło się przez to wycie wołanie Mariusza. Biegiem ruszyłem przez kambuz. Wystarczył rzut oka na komputer i było jasne, że wleczemy kotwice – i dryfujemy na skały.
Silnik odpalił od razu, bez żadnego kapryszenia. Wrzuciłem bieg do przodu i.. nic się nie wydarzyło. No tak, olej w przekładni musi się najpierw zagrzać… Tu, w wodzie o temperaturze zera stopni zajmuje to dłuższą chwilę. Na dziobie chłopaki powoli, ręcznie wybierają łańcuch kotwiczny. Jacht powoli odsuwa się od skał. Czyżby kotwica znów złapała..? Kolejny szkwał zdmuchnął ten optymizm. Skały za rufą po prostu rosły w oczach.
I w tym momencie dało się słyszeć miarowe skrzypienie przekładni. Jacht powoli, jakby otrząsając się z lodowatego snu ruszył do przodu. Metr po metrze. Niewiele brakowało.
Kotwica wyszła z wody z olbrzymim pękiem wodorostów. A my ruszyliśmy szukać nowego kotwicowiska bardziej osłoniętego od wiatru – który zmów zmienił kierunek na zachodni.”

W Magdalensfjord

27 sierpnia

DSC_4284„Kolejna nocna znów była słoneczna o i rankiem trafiliśmy do Magdalensfjordu. ‘Magdalenka’ uchodzi za jedno z najpiękniejszych miejsc na Spitsbergenie. Nie spiesząc się, zjedliśmy leniwe śniadanie, a potem wsiedliśmy w ponton i popłynęliśmy na ląd. Z plaży pod czoło lodowca trzeba przespacerować kawałek, ale naprawdę warto: Wszędzie cisza i spokój. Mimo że prognoza zapowiadała gwałtowne pogorszenie pogody, niebo wciąż było błękitne, a dzień prawie bezwietrzny. Takie dni w Arktyce nie zdarzają się często i trzeba je dobrze wykorzystać. A gdyby tak urządzić… grilla?

DSC_4285Miękki piaseczek pod stopami, na grillu radośnie skwierczy kiełbasa podwawelska, słonko przyjemnie ogrzewa twarz – prawie jak nad Bałtykiem… Prawie. Sielankowa scena otoczona jest przez wysokie góry oraz trzy majestatyczne lodowce, które co jakiś czas zasypują fiord kolejnymi kawałkami błękitnego lodu. Na wypadek gdyby zapach grillowanej kiełbasy zwabił także kolesi w białych futrach, czas mamy przy sobie załadowany karabin i rakietnice.

A że tęsknimy już troszkę za zielenią, to wyhodowaliśmy sobie na tej plaży palmę… Ale nie, nikt nie powiedział przecież, że żeglarze polarni muszą być poważnymi ludźmi ;)”

Ny London i Ny Alesund

DSC_414226 sierpnia

„Żeglowaliśmy wciąż na północ. Korzystny wiatr wypełniał żagle i pchał nas jeszcze głębiej w Arktykę. Planowaliśmy zatrzymać się na krótko w Ny Alesundzie, najdalej wysuniętym na północ miejscu, gdzie na Spitsbergenie mieszkają ludzie.

Dzień polarny kompletnie rozregulował już nasze zegary biologiczne. Człowiek nie wie, kiedy ma spać, kiedy jeść. Tylko grafik wacht nieubłaganie ustala pewne zasady. Po pięknej, słonecznej – nocnej – żegludze wpłynęliśmy do fiordu. Po prawej skąpe zabudowania stacji tworzących Ny Alesund. Na zegarku – piąta rano. Nie ma co już tam stawać, i tak na razie niczego nie załatwimy – normalni ludzie o tej porze śpią…

Zakotwiczyliśmy po drugiej stronie fiordu, tuż przy ruinach Ny London. Sto lat temu działała tutaj kopalnia marmuru. Pozostały po niej tylko stalowe kotły parowe, kilka wagoników i dźwig, który kiedyś służył do opuszczania urobku ze stromego, klifowego brzegu. Ale ja nie mogłem oderwać oczu od starego, żeliwnego pieca kuchennego: Drewniany dom, w którym stal, już dawno rozpadł się w pył. Piec stoi więc na środku równiny, a ktoś – chyba aby nie czuł się taki samotny – postawił na nim wiekowy czajnik i dzbanek do kawy. Jak przed stu laty – czekają, aż ktoś rozpali pod kuchnia i zaparzy kawę…

DSC_4149Postój w Ny Alesundzie potoczył się troszkę inaczej niż planowaliśmy. Najpierw wzięliśmy prysznic, uzupełniliśmy zapasy słodkiej wody, udało się nawet wstrzelić w krótkie godziny otwarcia jedynego tutaj sklepiku z pamiątkami. Potem wybraliśmy się na spacer poza osadę – do słynnego słupa, przy którym cumował „Norge”, sterowiec Amundsena. Stąd w 1926 roku słynny polarnik wyruszył wraz z Ellsworthem i Nobilem na pierwszy lot transarktyczny w kierunku Alaski. Dwa lata później również tutaj zaczęła się tragiczna ekspedycja sterowca „Italia”, w czasie której zginęło 7 z 16 członków załogi sterowca, a akcja ratowania rozbitków kosztowała życie samego Amundsena…

Refleksje o losach wielkiego polarnika szybko odeszły na dalszy plan, górę wzięło bujne życie. Na wysepce naprzeciwko wypatrzyliśmy stado fok wygrzewających się na piasku.! Gdy tylko nas spostrzegły, zaraz pierzchły do wody – w końcu to ich naturalne schronienie, tylko w wodzie mają szanse uciec przed białym niedźwiedziem… Jednak po chwili górę wzięła ciekawska natura i foki przypłynęły pooglądać sobie ludzi.

DSC_4146Skoro się nas nie boją, to można by wybrać się do nich z wizytą… Po godzinie już płynęliśmy do nich całą naszą flotyllą – Barlovento nieco z tyłu, przodem ponton i oba kajaki. Ku naszej radości foki potraktowały nas – jak kolegów do zabawy.! Pływały dookoła nas, nurkując i prychając co chwila, albo urządzając wyścigi z kajakami. Jeszcze nigdy nie widziałem tych zwierząt z tak bliska.!”

Avatsmark i miśki dwa

IMG_0897 600pxZ naszym telefonem satelitarnym jest tak, że jeśli nad głową jest za dużo chmur, to choćby nie wiem, jak się starać i nie wiedzieć jak wysoko wykładać dodatkową antenę – mi jak nie da się wysłać maila. SMSy dojdą, owszem, wtedy, kiedy będzie się im podobało, połączenie głosowe przerwie się – oczywiście tuż przed tym, gdy ma paść najważniejsza informacja… A transmisja danych po prostu odmawia współpracy…
I trzeba uczciwie powiedzieć, że nad Spitsbergenem ostatnio jest dużo chmur 🙁 dlatego kolejny odcinek relacji Macka Sodkiewicza dotarł dopiero dzisiaj…

25 sierpnia

„- Misie, tam za górką są miiiisieee…!!
Patrycja wbiegła do budynku Stacji  z takim impetem, że nie musiała nawet krzyczeć, żeby postawić wszystkich na nogi. Co dopiero, gdy dotarła do nas treść komunikatu, który Pati usiłowała nam przekazać… Niedźwiedzie! Polarne..! Naprawdę nie wiadomo, co najpierw chwycić – broń czy aparat… Wybiegliśmy wszyscy na górkę meteorologiczną nad stacją, skąd najlepiej było widać miśki, które właśnie urządzały sobie na lodzie kolacje z upolowanej przed chwilą na foki.
Niestety były zbyt daleko, żeby dało się im zrobić jakiekolwiek zdjęcia. Staliśmy wszyscy, obserwując je przez lornetki. Bardzo rzadko się zdarza, by niedźwiedzie pojawiły się w Kaffiøyra latem. Ale w tym roku jest wyjątkowo dużo lodu, misie nawet tutaj najedzą do syta.

DSC_3326 600pxMieliśmy wielką ochotę przyjrzeć się miśkom jakoś bardziej z bliska, ale… podchodzenie do nich pieszo nie byłoby mądre i mogłoby się źle skończyć. Co innego podpłynąć w pobliże solidnym, stalowym jachtem – to już brzmiało rozsądniej.
Dlatego dziś wczesnym popołudniem podnieśliśmy kotwicę i ruszyliśmy w poszukiwaniu misia. Wiatr zmienił kierunek i zepchnął cały lód w północną część zatoki. W miejscu gdzie w niedzielę ucztowały niedźwiedzie, nie było ani odrobiny lodu. Tylko czysta plaża i kamienie. Może misie przemieściły się razem z lodem..? Podpłynęliśmy bliżej lodowca. Jego majestatyczne czoło mieniło się wszystkimi tonami bieli i błękitu. Co kilka minut słychać było huk pękającego lodu. Avatsmark przypominał nam, że nie należy przysuwać się do niego zbyt blisko – w końcu cały ten wczorajszy lód odkruszył się właśnie z niego.

DSC_0556 600pxSzliśmy powoli na silniku tuż przy granicy pola lodowego. W pewnym momencie spomiędzy okruchów lodu wynurzyło się olbrzymie, białe, futrzaste cielsko.! Misiek zobaczył nas, przerwał nurkowanie i przez dłuższą chwilę lustrował nas wzrokiem. Był dość daleko, ale nawet z takiej odległości budził respekt. Niebieski kadłub Barlovento najwyraźniej nie wydał mu się apetyczny, bo na do widzenia obrzucił nas lekceważącym spojrzeniem – i dal nura w przerębel.
Trochę dalej dostrzegliśmy drugiego, nieco mniejszego niedźwiedzia – najprawdopodobniej samicę. Powoli wędrowała wzdłuż plaży, piękna i majestatyczna tak, że nie sposób tego opisać! Chcieliśmy podpłynąć bliżej, ale między jachtem a brzegiem było sto metrów pływającego lodu… Mogliśmy tylko podawać sobie z rąk do rąk lornetki…”