Trzy tygodnie temu nasza wyprawa Rosyjska Arktyka 2019, która odbywa się pod honorowym patronatem Polskiego Związku Żeglarskiego, wyruszyła z Gdańska obierając kurs na Sankt Petersburg – by najkrótszą drogą przez wody wewnętrzne Rosji dotrzeć na północ. Dziś jacht Lady Dana 44 żegluje już przez Kanał Bałtycko-Białomorski i za dzień lub dwa znajdzie się na wodach Morza Białego – w przedsionku Arktyki.
Archangielsk, najstarszy port Rosji i historyczna brama w regiony polarne, odległy jest w tej chwili o tydzień żeglugi. Będzie też ostatnim „cywilizowanym” przystankiem wyprawy nim Lady Dana pożegluje na długie tygodnie w kierunku Ziemi Franciszka Józefa.
Ten najbardziej wysunięty na północ archipelag Eurazji odkryła w 1873 roku Austro-Węgierska Wyprawa na Biegun Północny. Cesarsko-królewscy patrioci nazwali ten skrawek lądu imieniem panującego cesarza, a wyspy ochrzcili imionami członków rodziny cesarskiej.
Jednak nowo odkryte ziemie okazały się wyjątkowo nieprzyjazne i zawiodły oczekiwania eksploratorów: klimat okazał się niezwykle surowy, nawet latem średnia temperatura tylko nieznacznie przekracza 0°C, a większość wysp jest górzysta i pokryta lodowcami. Jedyna roślinność, jaka potrafi tam przetrwać to: porosty, mchy, i drobne kwiaty czy trawy – wegetacja jest daleko niewystarczająca, by myśleć o jakimkolwiek trwałym osadnictwie.
Inaczej niż na Spitsbergenie nie znaleziono tu też węgla ani rud metali – zresztą trudno planować wywiezienie potencjalnych bogactw, jeśli nawet dziś pak lodowy szczelnie otacza cały archipelag przez dziesięć miesięcy w roku.
Przez ponad pięćdziesiąt lat od jej odkrycia Ziemia Franciszka Józefa była zaledwie przystankiem dla powtarzanych co kilka lat ekspedycji badawczych. Nikt nie dążył, by ogłosić swoją władzę na tym terenie. Dopiero w 1926 roku ZSRR ogłosiło swoją zwierzchność nad archipelagiem i zadecydowało o budowie stałej bazy na Wyspie Rudolfa.
Jak iluzoryczna była to władza okazało się w czasie II wojny światowej – kiedy Niemcy zbudowali stację meteorologiczną na Ziemi Aleksandry, a ani sowieckie władze ani polarnicy nie dowiedzieli się o tym aż do 1945 roku.
Po okresie zimnej wojny i upadku ZSRR, Rosja odbudowuje dziś swoją pozycję w Arktyce. Ziemia Franciszka Józefa stanowi filar tej polityki, ponieważ pozwala skutecznie sprawować kontrolę nad otwierającym się dla żeglugi komercyjnej Przejściem Północno-Wschodnim. Surowe piękno archipelagu oglądają dziś rosyjscy żołnierze ze stacji radarowych, polarnicy – oraz garstka turystów z ekskluzywnych rejsów rosyjskimi lodołamaczami atomowymi. Wliczając ich wszystkich, od 2012 roku na ląd zeszło tam ledwie 6000 osób – mniej, niż w ciągu tygodnia ląduje rejsowymi samolotami na Spitsbergenie.
W tych okolicznościach, aby pożeglować w te rejony na własną rękę, trzeba uzyskać zgody różnych służb rosyjskiej administracji – z których każda ma własne procedury i wymagania. I choć Lady Dana ma już na pokładzie wszystkie wymagane pozwolenia, organizujący wyprawę kapitanowie Ryszard Wojnowski i Maciej Sodkiewicz żartują, że po przebrnięciu przez rafy biurokracji, żegluga przez pola lodowe na słabo omapowanych wodach będzie czystą przyjemnością.
A gdy mówią tak dwaj wytrawni żeglarze polarni, mający również duże doświadczenie w żegludze po wodach rosyjskich, najpewniej coś w tym jest. Jednak warto przebrnąć przez wszelkie przeszkody, byle tylko móc poczuć emocje pierwszych odkrywców – tam, gdzie na północy kończy się już mapa.