W głąb fiordu Kangertittivaq

DSC_0015Maciek Sodkiewicz odezwał się znów dziś po południu, teoretycznie tylko po to, żeby dać znać, że Barlovento rusza w głąb fiordu Kangertittivaq. Ale na szczęście zaczął opowiadać:

– Zrobiliśmy już solidny rekonesans w miasteczku. Wiemy do kogo zadzwonić, żeby zatankować ropę. Oczywiście trzeba będzie baniaki wozić pontonem, ale kosztuje jakieś 6 i pół korony za litr, więc zatankujemy pod korek…
Tankowanie paliwa w europejskich portach jest proste: wlew niemal jak w samochodzie, podpływa się do stacji paliw, podnosi się pistolet z dystrybutora, wkłada do wlewu… i tylko rachunek na koniec jest nawet kilkadziesiąt razy większy, niż po zatankowaniu samochodu. Ale trudno się dziwić – nasze Barlovento mieści w zbiornikach ponad 1200 litrów…
Wszystko staje się dużo bardziej skomplikowane, gdy port jest zbyt płytki, by dało się do niej podejść – lub gdy stacji najzwyczajniej w świecie nie ma. Jakoś często to się zdarza w portach za kręgiem polarnym… Wtedy pozostają 30 litrowe plastikowe kanistry, które zajmują większość przestrzeni w achterpiku. Napełnić 10 baniaków – pestka. Wstawić na ponton, podać na jacht – nie jest lekko, ale nawet damska część załogi da radę. Ale przelać ropę z wielkiego kanistra do malutkiego wlewu – nie rozlewając? Nawet używając lejka? Nie, ta sztuka nie udała się jeszcze nikomu…
Na całe szczęście zbiorniki Barlovento są pod samą podłogą na śródokręciu i mają solidne otwory rewizyjne. Starczy odkręcić 12 śrubek, zdjąć pokrywę – i mamy wlew o średnicy blisko 20 centymetrów.! Nic się nie rozleje!

– Wodę powiedzieli nam, że mamy wziąć bezpośrednio z wodociągu. To znaczy, mamy sobie rozpiąć te niebieskie rurki, które biegną tutaj od domu do domu, zatankować ile chcemy, i spiąć z powrotem…
Trzeba przyznać, że planowana operacja zapowiada się jeszcze bardziej abstrakcyjnie, niż nalewanie wody do baniaków z węża od pralki w łazience Hansa w Tasiilaq. Załoga etapu III tylko lekko zdemolowała plany na wieczór jednego z sąsiadów, etap IV ma szanse pozbawić wody pół grenlandzkiego osiedla..!

– No i byliśmy w sklepie! Jest jeden na całą osadę, ale jest w nim wszystko, co potrzebne do życia – zaczynając od Tuborga w przyzwoitej cenie, na strzelbach i amunicji kończąc. Stoi sobie berbeć lat może 5, może 7 i ogląda razem z dziadkiem śrutówkę…
A nam się wmawia, że dzieci i zapałki to niebezpieczeństwo. No po prostu przerost cywilizacji nad treścią 😉

– Ale najważniejsze, że dowiedzieliśmy się, gdzie jest osada myśliwych, którzy pojechali polować na woły piżmowe! Podobno nie specjalnie lubią, jak im się tam jakieś statki plączą, ale… przecież Barlovento to żaden statek. A po drugiej stronie fiordu jest opuszczona osada wielorybnicza, w zeszłym tygodniu widziano tam dwa miśki polarne. Trochę daleko, ale płyniemy tam..!

Trudno stwierdzić, czy delikatna sugestia, żeby może jednak nie podchodzić za blisko do misiów, dotarła do adresata… Zostaje trzymać kciuki, żeby odległość była pod wiatr – i na odległość teleobiektywu.. 😉