Już w momencie, gdy Inatiz opuszczała norweskie fiordy wiadomo było, że II etap naszej wyprawy w dużej części będzie przebiegał pod znakiem ścigania się z huraganem Alex. Wielki wir rozkręcał się na zachodnim Atlantyku, a wszystkie modele meteo zapowiadały, że w ciągu kilku dni przesunie się jakoś nad Szetlandy i Wyspy Owcze. Czyli dokładnie nad nasze głowy…
Routing meteo nie pozostawiał złudzeń – jeśli Tizzy i jej załoga mają przeczekać bezpiecznie sztormową pogodę w porcie, trzeba było dosłownie ścigać się w huraganem, o to kto pierwszy dotrze na Wyspy Owcze. Szetlandom, które bardzo chcieliśmy odwiedzić po drodze, można było tylko pomachać w przelocie. A i machać trzeba było bardzo szybko, bo niesiona wiatrem 6-7B Inatiz biła własne rekordy prędkości – pędząc czasem z prędkościami powyżej 10 węzłów! Wygląda na to, że dzięki nowym żaglom nasza stalowa dziewczynka dosłownie dostała skrzydeł
Mimo takich osiągów wcale nie było łatwo zdążyć do Torshavn przed Alexem: kiedy w piątek nad ranem port pokazał się na horyzoncie, wiatr przygonił zawieruchę z padającym poziomo deszczem i gradem… Ukryta w zacisznej sterówce wachta nawigacyjna przyjęła sytuację ze względnym spokojem – skoro nie widać nic i do portu chwilowo wejśc się nie da, zawsze można rysować na mapie serduszka miedzy wyspami…
Kiedy nawałnica minęła po paru godzinach, okazało się, że dosłownie wszyscy postanowili schronić się w Torshavn. Malutki port wypełniony był do ostatniego miejsca jachtami i kutrami. Inatiz najpierw przycupnęła na czwartego do tratwy dużych jachtów, potem zmieściła się między ciasne (lecz trochę na nią za delikatne) y-bomy, by wreszcie wyprosić adekwatne do wielkości miejsce w lokalnej stoczni. Kapitan śmiał się, że jak na przeczekiwanie sztormu na cumach, to całkiem sporo się po tym porcie napływał…
Na szczęście między manewrami portowymi załoga znalazła czas by pozwiedzać: wypożyczone samochody pozwoliły objechać wszystkie zakątki wyspy. Kieszonkowe domy z dachami porośniętymi trawą, soczysta zieleń porastająca wzgórza, bazaltowe klify ostro urywające się do morza – świat Wysp owczych jest niezwykle malowniczy, ale jednocześnie bardzo surowy. Pędzący po niebie chmury sztormowy wiatr stanowczo przypominał, że stosunkowo nasza wyprawa wkroczyła już na wody, gdzie natura tylko z rzadka bywa łagodna.
W poniedziałek nad ranem w Torshavn wyszło słońce, a wiatr odkręcił na południowy. Inatiz znów żegluje półwiatrem po Atlantyku – ale teraz na szczęście już bez wielkiego pośpiechu. Za dwa-trzy dni na horyzoncie pokaże się Islandia!