Maćkowi nareszcie udało się przesłać do nas relację z sobotnich i niedzielnych wyda- rzeń na pokładzie Barlovento. A że pogo- dę mają tam mocno wyżową, to życie towa- rzyskie (i kambuzowe) najwyraźniej kwitnie:
2 sierpnia
„Dokładnie o północy Neptun wyłączył wiatr. Przez chwilę bujaliśmy się na lekkiej fali z nadzieją, ze może jeszcze powieje. Nic z tego. Odpalamy silnik i obieramy kurs na Jan Mayen. Wiatr nie pojawił się już tego dnia w ogóle. Nawet początkowa długa oceaniczna fala, która zdążyła zebrać okup od Michała, stopniowo wygasa. Wieczorem suniemy już w po totalnym lustrze nieruchomej wody. Odpalamy agregat. Siedzimy na pokładzie pijąc kawę. Sielanka. Spokój. Do Jan Mayen 260 mil.”
3 sierpnia
„Wiatru wciąż nie zauważono. Żadnych jednostek pływających też nie. Nawet ptaków nie ma. Jesteśmy dokładnie po środku niczego. Każdy znajduje swój kąt na jachcie i zaszywa się w nim z książką. Widzę nowego Hugo Badera, ktoś inny czyta „Moje Bieguny” Kamińskiego. Dla odmiany sternik czyta Snowdena 🙂 Tak, nie pomyliliście się, sternik. Na morzu ani jednej zmarszczki. Żadnego śladu życia w promieniu wielu, wielu mil.
Pastor przejmuje kambuz, a w jego oku dostrzegam dziwny błysk. Oj coś będzie się działo. Po pół godzinie do mruczenia silnika dołącza terkotanie agregatu na rufie. Kolejne pół godziny i z koi wyciąga mnie zapach pieczonego ciasta. No tak, nie może być nudno. Do kambuza zajrzeć się nie da – aromat zwabił praktycznie całą załogę. Ale Pastor nie pozwala dotknąć ciasta przez całe 20 minut – musi trochę wystygnąć! W tym czasie nasz Zenek-ekspres serwuje dobrą kawę. W końcu możemy siąść w mesie. Ciasto marchewkowe z bakaliami przełożone śmietanowym kremem a do tego dobre moce espresso. Ech, kocham to ciężkie marynarskie życie 😉
Gdy talerz został już wyczyszczony do ostatniego okruszka, sprzątamy stół i zakładamy kącik karciany. W tym roku znów gramy w sabotażystę. Nowi członkowie załogi szybko łapią klimat i rozgrywka robi się bardzo wciągająca.
Grę przerywa nam głośne „dup” – to pierwsza nadchodząca nie wiadomo skąd fala wywróciła garnek z woda stojący na kardanie kuchenki. Potwierdziły się moje obawy ze kuchenka, chociaż nowa, niezbyt nadaje się na morskie pływanie na fali. Co by tu zrobić. Krótka narada i Marek zanurza się w bosmance. Przeszukuje zasoby techniczne jachtu, coś tam mierzy, coś dobiera. Po pół godzinie wychyla głowę i mówi, ze szału nie ma, ale na nocnej wachcie o tym pomyśli…. Rano mamy kuchenkę z ogranicznikami podniesionymi o jakieś 8 cm. Powinno działać :)”
Niecierpliwie czekamy na relację z poniedziałku – Maciek przesłał nam dziś jeszcze krótka informację, że o 1000 UTC byli na pozycji 70 15N 11 29W, ledwie 60 mil od Jan Mayen. Czyli teraz wyspa powinna być już widoczna na horyzoncie…