Inatiz dotarła na Islandię chowając się przez kolejnym niżowym sztormem, który straszył paskudną pogodą i wiatrami powyżej 40 węzłów. Po zacumowaniu w Reykjaviku przyszedł czas na drobne naprawy i serwis instalacji – w końcu to już prawie 2000 mil – i to po wybitnie wyboistych wodach. na szczęście poważnych strat nie odnotowano – i wszystkie udało się naprawić
A że w rejsie trzeba zadbać nie tyko o jacht, ale i o morale załogi, udało się też wygospodarować czas na zwiedzanie wyspy i relaks w gorących źródłach. W końcu nic tak nie poprawia humoru jak możliwość zanurzenia się po szyję w gorącej wodzie – kiedy nad głową wiatr pędzi ciężkie sztormowe sztormowe chmury.
W ten sposób przyszedł czas na rozpoczęcie kolejnego etapu wyprawy. Skoro nie mieliśmy szans uciec przed sztormem, zmieniliśmy strategię i postanowiliśmy przepuścić go przodem. Co prawda po przejściu centrum niżu wiatry wcale nie miały być słabsze, ale przynajmniej powieją ze sprzyjającego kierunku. Tylko trzeba się przygotować na kilka dni żeglugi w silnym baksztagowym wietrze…
Tutaj inicjatywę przejęła Iwona – nasz dobry duch mieszkający na Islandii, która na najbliższe dwa tygodnie dołączy do naszej załogi. Ku osłupieniu wszystkich z bagażnika samochodu wyciągnęła bardzo solidne porcje mrożonego krupniku i kapuśniaku- na sztormie wystarczy podgrzać i będzie wspaniały posiłek!
A zaraz potem na burcie pojawiła się duża styropianowa skrzynia pełna lodu i… mrożonej ryby. Iwona postawiła sprawę jasno: Jesteśmy na Islandii – tutaj grzechem nie jeść ryby. Zimne powietrze na zewnątrz i lód wewnątrz utrzymają je przez kilka dni. Nawet kapitan nie zgłosił sprzeciwu i powędrował po pasy meblowe, żeby przymocować dodatkową lodówkę na pokładzie rufowym…
Wypływając z portu i kierując się na zachód ku brzegom Grenlandii załoga zajmowała się głównie rozważaniem, co tu zrobić, żeby jak najszybciej przywyknąć do baksztagowej fali – i zacząć cieszyć się pysznościami, które będzie serwował kambuz 😉