Z wizytą na Jan Mayen

DSC_1278Z pokładu Barlovento nareszcie dotarła relacja z przebiegu wczorajszej wizyty na Jan Mayen. Co prawda liczyliśmy, że Maciek przekaże nam ją jeszcze wczoraj wieczorem, ale przez cały poniedziałek na jachcie działo się tyle, że trzeba wybaczyć lekki poślizg 🙂

5 sierpnia

„W nocy obok nas w zatoce Kvalrossbukta zakotwiczył niemiecki jacht. Dwa jachty równocześnie na Jan Mayen – po prostu niespotykane! W tym sezonie zawitało tu łącznie 5 jednostek z czego 2 akurat dziś.

O 0900 na radiu wywołuje nas Roy – komendant stacji –  i zaprasza na brzeg, aby omowić zasady panujące na wyspie. Po sprawnym desancie pontonem zastajemy na plaży poważnego wojskowego. Dopięty mundur, nienagannie ułożony beret, ciemne okulary, ręce na plecach i… brak jakiejkolwiek mimiki…
Zgodnie z mailowymi ustaleniami udziela nam 24godzinnego pozwolenia na pobyt na wyspie. Możemy poruszać się wszędzie i robić zdjęcia bez  żadnych ograniczeń. Prosi tylko by nie zabierać kości, desek i innych zabytkowych rzeczy, nie wchodzić do budynków oraz nie dotykać anten, których tu mnóstwo. Proponuje także wizytę w ich stacji, leżącej po drugiej stronie wyspy. Jest miły, ale widaż że najchętniej pozbyłby się nas w ciągu kilku godzin…

Powód lekkiego zniecierpliwienia naszą obecnością poznaliśmy niebawem: w środę przylatuje samolot przywożący na tydzień rodziny pracowników stacji. Dlatego wszyscy uwijają się jak w ukropie.  Dodatkowo ostatnie dni mieli bardzo napięte, ponieważ w sobotę kotwiczył statek z paliwem, a w poniedziałek przyszedł statek z zaopatrzeniem. A we wtorek my – i to aż DWA jachty jednego dnia. Normalnie przypływają może dwa w miesiącu… Barlovento było piątym gościem tego lata.

Wracamy szybko na jacht. Dzień jest ciepły, słoneczny i suchy, poa tym nie wypada jechać do stacji w kaloszach. Żeby zadać szyku w torbę CodeZero wrzucamy aparaty, buty trekkingowe i małe co nieco z żubrzą trawką i tak wyposażeni po raz drugi lądujemy na plaży.
Roy zaprasza nas do terenowego mercedesa i z góry przeprasza ze jest tu nieco „dusty”. Faktycznie kurz z wulkanicznej drogi pokrywa wszystko. Trasa przez wyspę zapiera dech w piersiach. Majestatyczne klify, grafitowa równina przykryta wulkanicznym popiołem, niezwykle formacje skalne a w tle pokryty wiecznym śniegiem stożek wulkanu.

Za kierownicą Roy rozgadał się i stracił wojskową sztywność: Chętnie opowiada o życiu tutaj. W bazie pracuje na stałe 18 osób. On przyleciał w marcu na roczny kontrakt, reszta zmienia się co sześć miesięcy. Dzisiejszy dzień jest czwartym słonecznym dniem tego lata 🙂 Mamy więc ogromne szczęście!
Po drodze, dosłownie po środku niczego, nagle mijamy znak przystanku autobusowego. Na widok naszych zbaraniałych min Roy uśmiecha się i mówi, że trzeba być bardzo, ale to bardzo cierpliwym, by doczekać się na autobus… Ot taki Norweski żarcik.
Dowiadujemy się również, że w stacji bardzo lubią żeglarzy i tylko dlatego zaprasza nas do siebie. Gdy przypływa prom i wysypuje się z niego ponad setka turystów, nie bawią się w organizacje transportu. Poza tym maja tylko dwie terenówki. Promowi turyści wychodzą więc na plażę, robią kilka fotek i wracają na prom. Przecież nie będą maszerować w pyle kilkanaście kilometrów górska drogą…
W tym roku na stacji pracuje więcej osób, ponieważ w trakcie krótkiego lata muszą wymienić całe oświetlenie pasa startowego. W zasadzie już się uporali z robotą, więc jutro będzie pierwszy test i to właśnie wtedy, gdy wojskowy herkules przywiezie ich rodziny… Nic dziwnego, że wszyscy odrobinę się stresują…

Norweska stacja wygląda jak wszystkie stacje polarne. Metalowe segmenty połączone w podkowę tak, by minimalizować konieczność wychodzenia na zewnątrz. Przy wjeździe maszt flagowy i dwie historyczne armaty. W końcu to stacja wojskowa 😉
W środku spotykamy miłych cywilów, jest małe muzeum Jan Mayen oraz sklepik z pamiątkami. Udaje się nam także załatwić prysznic dla załogi (!!) oraz pieczątkę wyspy do paszportu. Bedzie kolejna do kolekcji. Wysyłamy także pocztówki. Mamy mnóstwo szczęścia: samoloty zabierają stąd pocztę 4 razy w roku – z czego jeden przypada właśnie jutro. Jest szansa, że dotrą do domu przed końcem rejsu!

Po dwóch godzinach wracamy na jacht. Druga grupa z niecierpliwością czeka na wycieczkę na ląd. My podczas ich nieobecności testujemy nową wersję windy kotwicznej: Na rufie w pobliżu agregatu zakładamy elektryczną wyciągarkę linową. Rozciągamy 15 metrów stalowej liny i podpinamy ja do łańcucha. Działa. Może nie jest to najszybszy patent na rwanie kotwicy – ale przynajmniej nie musimy wyciągać jej rękoma tak jak do tej pory…

O 1600 na dobre podnosimy kotwicę i obieramy kurs na Grenlandię. Za plecami wciąż doskonale widać klify i wulkan magicznej wyspy. Widać ja jeszcze przez kolejnych 30 mil – aż nagle wyspa niknie we mgle. Czary jakieś?? Była tam, byliśmy przecież na niej, a teraz ani śladu… Do zobaczenia Jan Mayen..!

PS. Grzesiu, pamietalem.”

W tej chwili Barlovento żegluje sobie na żaglach z prędkością 6 węzłów miłym baksztagiem, a załoga oddaje się na słońcu popołudniowej sjeście 🙂 Są na pozycji 70 59N  013 33W i do Brzegów Grenlandii mają jeszcze jakieś 170 mil.